call of duty finest hour
#11
Skończyłem i szczerze mówiąc, jestem trochę zawiedziony. Początek zaczał się bardzo dobrze, ale potem było już tylko gorzej...
Większość lokacji jakie w grze odwiedzamy jest średnia, AI przeciwników ogranicza się do strzelania i chowania, do tego gra cierpi na notoryczny brak checkpointów. I chyba największa wada - mała różnorodność zadań. Co chwilę pojawia się misja, w której musimy przez pół planszy iść za czołgiem i bronić go przed przeciwnikami z bazookami w łapach. Co jest w tym najgorsze - ów sekwencje potrafią być potwornie długie, a przeważnie nie ma w nich żadnych checkpointów. Potrafią więc dać one nieźle w kość, gdyż droga przez którą prowadzimy czołgi jest zawsze gęsto osadzona przeciwnikami.
Nie rozumiem dlaczego, ale w kolejnym już FPSie na PS2, zabrakło sprintu. Denerwuję mnie to, gdyż ja FPSy wolę przechodzić biegając, a nie wlokąc się jak 60letni żołnierz-emeryt.
Grafika jest mocno średnia, do tego często zdarzają się bugi. Wrodzy żołnierze którzy giną od wybuchu granatu, potrafią przelecieć przez pół planszy z prędkością która na pewno srogo przekracza dozwoloną...
W grze brakowało mi też misji snajperskich. Dopiero w ostatniej misji w łapy wpadł mi karabin G43, z którego sprzątnąłem paru gości siedzących za sterami karabinu maszynowego. I to by było na tyle, jeśli chodzi o bycie snajperem.

Ogólnie rzecz biorąc, Call of Duty: Finest Hour to tytuł który zadowoli tylko największych fanów serii. Tytuł otrzymuje ode mnie ocenę 6/10.

Zostało mi do ogrania Big Red One i calutką serię Call of Duty mam zaliczoną.
Odpowiedz
#12
Big Red One spodoba Ci się o wiele bardziej. Co prawda w Finest Hour nie grałem za dużo ale kolejną część grało mi się naprawdę przyjemnie.
Playstation 2 Slim SCPH-77004, 3xDS2, FMCB
Inne konsole: SMS II, MegaDrive, PSOne, Dreamcast, Xbox, Xbox 360

[Obrazek: XsKg1.gif]
[Obrazek: 1N8cslJ.jpg]
Odpowiedz
#13
Generalnie przyjęło się, że z serii "Call of Duty" na PS2 polecana jest głównie część trzecia, ewentualnie "Big Red One". Jedyneczka pozostaje w cieniu.

Jeżeli nachodziła mnie ochota na FPS'a wojennego, to zawsze wygrywała któraś z części "Medal of Honor". I tak nie miałem jeszcze przyjemności obcowania z żadną odsłoną COD dostępną na konsole stacjonarne.

Jeżeli zacznę swoją przygodę z serią, to obowiązkowo zacznę właśnie od "Finest Hour". Tak już mam, że lubię zaczynać od pierwowzoru nawet, jeżeli jest on słabszy od kontynuacji. Ten topic jest dla mnie bardzo przydatny, więc liczę jeszcze na jakąś wypowiedź usera, który gierkę zaliczył.
Jak w tej grze spisuje się soudtrack? Czy twórcom udało się poprzez sferę audio stworzyć jakiś klimat towarzyszący rozgrywce?

Coś mi się kojarzy (ale nie jestem tego pewien), że twórcami początkowych części "Call of Duty" w dużej mierzę są ludzie, którzy kilka lat wcześniej stworzyli legendę "Medal of Honor". To jest jakiś potencjalny wymiernik jakości tych gier - bynajmniej dla mnie.

Właśnie za sprawą genialnego soudtrack'u żaden konsolowy FPS, w który do tej pory grałem, nawet nie zbliżył się klimatem do starych "Medali". Jeżeli coś z tego udało się przemycić do "Call of Duty: Finest Hour" to gierkę łykam w ciemno... bez popitki.
[Obrazek: Kraszuuu.png]
Odpowiedz
#14
Tak, tak, twórcy Call of Duty to w większości Ci sami ludzie którzy stworzyli Medal of Honor Allied Assault.
Playstation 2 Slim SCPH-77004, 3xDS2, FMCB
Inne konsole: SMS II, MegaDrive, PSOne, Dreamcast, Xbox, Xbox 360

[Obrazek: XsKg1.gif]
[Obrazek: 1N8cslJ.jpg]
Odpowiedz
#15
W przypadku wyboru FPS'a traktującego o realiach II wojny światowej kieruję się klimatem, jaki jest obecny podczas ogrywania danego tytułu. Nie wiem dlaczego, ale zawsze bliższy był mi klimat obecny w większości odsłon serii "Call of Duty". Jeżeli chodzi o serię "Medal of Honor", to w przypadku tych starszych odsłon towarzyszyło mi poczucie, że twórcy starają się robić z gracza "terminatora".

Rozumiem, że kontrolowany przez nas wojak jest członkiem najlepszego oddziału, który potrafi pokonać przeważającego liczebnie wroga i ogólnie sam jest najlepszy, ale wolałbym nie przesadzać z tym "terminatorzeniem". Zawsze w tego typu grach irytowały mnie misje, w których to musimy w pojedynkę pokonać zastępy wrogów. Wygląda to bardzo nierealnie i psuje mi przyjemność z rozgrywki. Osobiście wolę brać udział w największych operacjach wojskowych, gdzie zewsząd naparzają do nas przeciwnicy, a wokół rozlega się huk dział i słychać nadlatujące samoloty wroga. Dlatego też wszelkie misje wykonywane w pojedynkę wybijają mnie z klimatu (jak będę chciał konspiracyjne akcje, to sięgnę po jakąś skradankę).

Wracając do "Finest Hour". Bardzo podoba mi się klimat tej pozycji i cieszy mnie obecność kampanii radzieckiej. Oglądałem na YouTube gameplay z pierwszej misji, rozgrywanej w Stalingradzie i czułem wylewający się z ekranu klimat. Niestety odstrasza mnie swoisty archaiczny model rozgrywki, charakterystyczny dla starych tytułów spod znaku "Medal of Honor" (jak wspomniał Draco w "Finest Hour" maczali palce programiści pracujący przy "Medal of Honor: Allied Assault").

Mimo wszystko bardzo chciałbym ograć ten tytuł, jak i również pozostałe pozycje z serii "Call of Duty" oraz inne tytuły w tym gatunku. Gry wojenne z reguły oferują ciekawe misje i są bardzo klimatyczne niezależnie od koncepcji, która towarzyszyła autorom podczas procesu tworzenia gry.

Aktualizacja
Tym razem wypowiem się w tym temacie mając za sobą bagaż doświadczeń nabytych w trakcie ogrywania tego tytułu. Jednocześnie postaram się potwierdzić lub sprostować swoje wyobrażenia względem tego tytułu, które możecie przeczytać w tym temacie (co prawda są to posty sprzed kilku miesięcy, aczkolwiek mój przewidywany obraz tego tytułu nie zmienił się aż tak diametralnie).

Pierwsza konsolowa odsłona serii "Call of Duty" oddaje do dyspozycji graczy trzy kampanie, które w chronologiczny sposób przedstawiają nam działania armii radzieckiej, brytyjskiej i amerykańskiej. W przeciwieństwie do pecetowej jedynki, tutaj misje w poszczególnych kampaniach nie rozgrywamy jednym żołnierzem, lecz kilkoma. Taki zabieg sprawia, że ciężko jest przywiązać się do kontrolowanej postaci, bowiem kolejni wojacy zmieniają się szybko i już nie powracają. Z drugiej strony nie jest to jakaś wielka wada, gdyż w takich grach wyrazisty główny bohater nie jest kluczowym aspektem. W każdym razie niezależnie od bohatera walki w danej kampanii toczone są na jednym froncie.

W moim subiektywnym odczuciu najgorzej wypada kampania radziecka, która jednocześnie jest pierwszą w grze. Jedynie dwie pierwsze misje przypadły mi do gustu. Zdziwił mnie ten fakt, ponieważ z reguły granie czerwonoarmistą podobało mi się ze względu na specyficzny klimat oblężonego Stalingradu. Najbardziej nie podobały mi się misje z czołgami, które sprawiały wrażenie wstawionych na siłę - opierały się na jechaniu przed siebie ulicami miasta, eliminowaniu żołnierzy z bazookami nim poślą w naszą stronę zabójcze pociski i jeszcze raz parciu przed siebie. Po zakończeniu walk na froncie wschodnim zostaniemy wysłani na zaledwie cztery misje do Afryki północnej, gdzie pokierujemy poczynaniami dwóch Brytyjczyków (musieli upchnąć dwie grywalne postacie na te cztery misje?). Na całe szczęście kampania ta mimo swej krótkości oferuje ciekawe doznania ze względu na przebieg misji (są bardzo dynamiczne i filmowe - wolę nie zdradzać szczegółów). Ostatnie godziny spędzimy u boku Amerykanów w momencie, gdy szala zwycięstwa jest już po stronie koalicji antyhitlerowskiej. Główną "atrakcją" dla Jankesów jest eskortowanie czołgów ulicami miasta. Zadaniem kontrolowanego piechociarza jest uniemożliwianie żołnierzom niemieckim zniszczenia amerykańskich czołgów - musimy eliminować żołnierzy z bazookami, jednocześnie uważając na strzelających biegających wokół nas żołnierzy z MP40. Trudność tych misji polega na tym, iż są bardzo długie i w ich trakcie mamy tylko jeden checkpoint. Na całe szczęście cała kampania nie polega na eskortowaniu czołgów i pobawimy się też na inny sposób (musicie zobaczyć sami Smile).

Główną bolączką gry jest archaiczny model rozgrywki, który powoduje, iż "Call of Duty: Finest Hour" łatwiej przyrównać do "Medal of Honor: Frontline", aniżeli do "Call of Duty: Big Red One". Przede wszystkim wiążę się to z małą ilością checkpointów (jeden na misję lub brak), co przekłada się na to, iż wielokrotnie trzeba będzie zaczynać daną misję od początku. Innym elementem wpływającym na archaik jest nie tylko brak sprintu, ale fakt, że jakoś tak powoli rusza się nasz żołnierz (w porównaniu do innych gier). Ciężko jest przebiec z jednej osłony do drugiej i nie dostać kulki od, przykładowo, karabinu maszynowego. Kolejnym staroszkolnym rozwiązaniem jest system apteczek, aczkolwiek nie uważam tego jaką wadę. W trakcie wykonywania powierzonych nam zadań natrafimy na dwa ich rodzaje - małe, które automatycznie odnawiają nam niewielką ilość utraconych PŻ oraz duże, które możemy nosić przy boku i użyć, gdy będziemy bliscy utraty życia (odnawiają większą ilość HP). Żeby nie było zbyt łatwo duże apteczki dość często nie leżą na głównej drodze, lecz ukryte gdzieś w ciemnej uliczce albo innym pomieszczeniu (trzeba się po prostu rozejrzeć).

W przeciwieństwie do starszych shooterów, przy naszym boku wielokrotnie znajdować się będą towarzysze, którzy nie są tylko tłem, lecz podobnie jak gracz biorą aktywny udział w walkach. Co prawda nie są oni wybitnie inteligentni - potrafią się zablokować w drzwiach lub nie wejść po schodach, ale są przydatni i mogą posłużyć jako mięso armatnie dla przeciwnika. Stojąc blisko sojusznika możemy kazać mu pobiec przed siebie (pojawia się ikonka biegnącego żołnierza, trzeba wcisnąć ), co może być pomocne w przypadku gdy nas zablokuje, aczkolwiek może to służyć jako komenda do podjęcia szarży na przeciwnika - skuteczne w ciasnych pomieszczeniach (podejmują się walki wręcz i wygrywają ją). Siłę naszych sojuszników dostrzegamy w misjach, w których niektórzy z nich są nieśmiertelni (śmiertelnych NPC'ów można leczyć apteczką, aczkolwiek jest to nieopłacalne) i mogą samodzielnie "zdjąć" szkopa zasiadającego przy karabinie maszynowym.

Jeżeli chodzi o sferę audiowizualną, to mam mieszane uczucia. Z jednej strony genialny soundtrack, który można zestawić na równi z "Medal of Honor". Z drugiej strony mocna średnia, żeby nie powiedzieć kiepskawa grafika, która czasami utrudnia dostrzeżenie przeciwników (jaskrawe kolory w niektórych miejscówkach). Na obronę twórców działają świetne animacje śmierci i fizyka (choć są wyjątki, ale to już jest sprawka bugów).

"Call of Duty: Finest Hour" to gra, którą bardzo ciężko ocenić. Gra pomimo archaicznego modelu rozgrywki i kilku słabszych misji potrafi wciągnąć, czego zasługą jest specyficzny wojenny klimat charakterystyczny dla starszych odsłon serii "Medal of Honor". Zaryzykuję stwierdzenie, że więcej w tej grze MoH'a, niż CoD'a. Big Grin Zresztą nie powinno to nikogo dziwić, gdy spojrzy się na to, że przy grze pracowała grupa odpowiedzialna za "MoH: Allied Assault".
[Obrazek: PaultheGreatPL.png]
Odpowiedz
#16
Tytułu jeszcze nie ukończyłem, ale z tego co wyczytałem w niniejszym temacie, niewiele mi zostało. Zaliczyłem już bowiem kilka dłuższych plansz w trzeciej kampanii.

Paul dosyć zgrabnie i rzetelnie opisał tą produkcję. Niemniej jednak wrażenia mam trochę odmienne, bowiem w przeciwieństwie do Paula jestem graczem, który wręcz uwielbia „terminatorzenie”. Big Grin Kompani pałętający mi się pod nogami, wchodzący na linię strzału i blokujący mnie w ciasnych przejściach uważam za zbędną przeszkadzajkę. Faktem jest jednak, że w „Finest Hour” są oni często, gęsto pomocni i potrafią załatwiać za gracza szereg brudnej roboty. Odnoszę jednak wrażenie, że aktywnie udzielają się oni w nieodpowiednich momentach. Przykładowo dziarsko pchają się do przodu w levelach korytarzowych, które ze względu na swoją architekturę są po prostu łatwiejsze. Z kolei w naprawdę wymagających misjach, które polegają na ochronie czołgów, na koleżkach już nie można polegać. Mapa w takich sytuacjach jest bardziej rozległa, hitlerowcy nacierają ze wszystkich stron, regularnie pojawiają się kolesie z bazookami i w pojedynkę naprawdę ciężko jest ich wszystkich wyeliminować, w międzyczasie kontrolować stan własnego zdrowia i jeszcze mieć na oku czołgi.

Z początku gra wydawała mi się łatwa, ale bardzo szybko nabrałem odpowiedniego szacunku do stawianych przede mną zagrożeń. Zdecydowanie najtrudniejsze są wspomniane wyżej misje polegające na ochronie konwoju tank’ów.

Dominują oczywiście standardowe dla gatunku zadania polegające na parciu do przodu w roli szeregowca. I tutaj poziom trudności jest jak dla mnie idealnie wyważony. Szarża na hurraaaa raczej nie przyniesie upragnionego sukcesu. Trzeba grać ostrożnie, a momentami wręcz skradać się w pozycji leżącej i posuwać się niemal po centymetrze. Lubię tego typu taktyczną eliminację przeciwników, kiedy to mam chociaż chwilę na celowanie z zoomem. Nie przepadam za totalną rozwałką. Wówczas trzeba strzelać na oślep, a to zabiera mi satysfakcję z grania.

Twórcy regularnie zmuszają gracza do wcielania się w rolę czołgisty i mi osobiście tego typu urozmaicenie pasuje. Zadania te są relatywnie łatwe bowiem punkty życiowe czołgu (wiem, że głupio to brzmi) nieustanie, pomału się regenerują. W momentach kryzysowych wystarczy się cofnąć i odpocząć za rogiem.

Zgadzam się również ze stwierdzeniem, że ta gra garściami czerpie z serii „Medal of Honor” i dlatego też czuję się tutaj jak ryba w wodzie. Na aklimatyzację nie poświęciłem praktycznie ani minuty. Od samego początku grało mi się dobrze. Czasami bardzo pozytywnie zaskakuje mnie soudtrack, który w wojennych FPS’ach wyjątkowo sobie cenię. Nie jest to niestety mistrzowski poziom starych „Medali” znanych z PS1, ale sferę audio oceniam pozytywnie.

Generalnie gra mi się podoba. Jest odpowiednio trudna, czasami zmusza do kilkukrotnego zaczyniania levelu od początku/checkpointa. Koledzy wyżej trochę narzekali na długość plansz. Myślę, że z lekka przesadzacie. W „Finest Hour” misje nie są wcale długie. Może nie jestem obiektywny, bo podświadomie porównuję je do tych znanych ze starych części MOH. COD cechuje się jednak intensywniejszą rozgrywką, a zastępy wrogów potrafią zaskoczyć i stłamsić gracza. Tutaj naprawdę bywa gorąco, ale przecież właśnie to tygryski lubią najbardziej. Postaram się na dniach ukończyć tytuł do końca i może wówczas jeszcze dorzucę swoje trzy grosze.


EDIT 23.10.2013
Wczoraj zaliczyłem kolejne trzy plansze. Muszę przyznać, że gra na tym etapie jest autentycznie wymagająca. W zasadzie każdy level trzeba gruntownie poznać, aby go zaliczyć. O przechodzeniu kolejnych misji „z marszu” już dawno zapomniałem. Jestem trochę zdziwiony bowiem ciągle nie ujrzałem napisów końcowych. Ale to bardzo dobrze. Dzięki temu czeka mnie jeszcze co najmniej jedna solidna posiadówa przed konsolą. Być może zmyliła mnie trochę kampania rozgrywana w północnej Afryce, która liczyła sobie jedynie cztery levele.

Irytują mnie ciągle powtarzające się zadania polegające na ochronie konwoju czołgów. Gdyby nie to, uznałbym „Finest Hour” za dobry wojenny shooter. Póki co oceniam grę jako solidną, której konstrukcja niestety opiera się na pewnej schematyczności. A to z kolei może doprowadzać gracza do lekkiego znużenia. Nie żałuję jednak złotówek wydanych na ten tytuł. Z ostateczną oceną jeszcze się wstrzymam. Ciekawy jestem co tam programiści przygotowali na wielki finał.(?)

EDIT 25.10.2013
Wczoraj ujrzałem napisy końcowe. Podczas przechodzenia ostatniej misji przeżywałem swoistego rodzaju deja vu i to podwójne. Tongue . Pierwsza część planszy zmusza bowiem gracza do przejścia przez opanowany przez wrogów długi most. Bardzo podobne zadanie zaliczyłem już w „Medal of Honor: Frontline”. Jedna z misji w „Black” również rozgrywana jest na identycznym niemal moście.

Po wszystkim poszperałem sobie trochę w extrasach. Obejrzałem odblokowane szkice koncepcyjne oraz pooglądałem filmiki z procesu tworzenia gry. Całkiem sympatyczna sprawa. Po raz kolejny nadmienię, że silną stroną „Finest Hour” jest ścieżka dźwiękowa. Element ten odpowiednio buduje klimat i pozwala lepiej wczuć się w rozgrywkę. Gameplay rzeczywiście można uznać za oldschool’owy. Ostatnią misję byłem zmuszony zaczynać kilkukrotnie, ponieważ po drodze gdzieś hitlerowcy w końcu mnie wykańczali. Zgadzam się, że może to irytować. Powtarzanie „spacerku” po moście i po raz kolejny eliminowanie tych samych wrogów nie jest niczym przyjemnym. Niemniej jednak żadna plansza nie doprowadziła mnie do podgrywania pada z nerwów. Sesje z pierwszą odsłoną legendarnej już serii Call of Duty uważam za udane. Po kolejne części dostępne na PS2 sięgnę z przyjemnością.

P.S Próbowaliście odpalać smaczki z sekcji „cheat”? Ja z ciekawości włączyłem sobie pierwszy z góry, który powoduje znaczne powiększenie … głów żołnierzy! Zwałka na całego. Z poważnego, wojennego shootera gra zmieniła się w parodię. Normalnie wojenka jajogłowych. Zaliczyłem w ten sposób dwie plansze i podziękowałem. Ot, takie żarty twórców. Jest ich więcej, ale pozostałych nie testowałem.
[Obrazek: Kraszuuu.png]
Odpowiedz
#17
Dzisiaj zacząłem grać i...

...muszę się zdrzemnąć z drugą misją w Stalingradzie...
PlayStation 2 SCPH-90004 :)
Odpowiedz
#18
Mi się gra bardzo podobała swego czasu. Bardzo dobra oprawa graficzna, wolę ją niż tą w drugiej części Big Red One. Chociaż pamiętam, że gra była cholernie trudna, nawet na easy.
Widać starzeję się hehe Wink Grę przeszedłem dwa razy i z czystym sumieniem polecam jak ktoś myśli nad zakupem. 20 czy 30 zł to nie grzech, nie wiem jak oryginały, ja mam same używki i zawsze w tych cenach kupuje.
Odpowiedz
#19
W końcu znalazłem czas aby spędzić chwilę przy tytułach, które niedawno zakupiłem. Na forum widzę wielkie zmiany, wszyscy przechodzą na next geny, a ja tu piszę o czarnulce ;] Do rzeczy w ogólnej opinii użytkowników CoD jest lepszy niż seria MOH i obiektywnie patrząc faktycznie coś w tym jest. Kampania rozpoczyna się pod Stalingradem, a już po paru minutach gry czułem jakbym oglądał ,,Wróg u Bram” i wcielał się w bohatera Wasilija Zajcewa. Ciemny może trochę przesadzę, ale taki mroczny świat oddaje klimat rozpaczliwej obrony Rosjan.

Bardzo podobają mi się dialogi, które są wyświetlane gdy towarzysz mówi, jak dla mnie bomba wszystko rozumiem bez dłuższego zastanowienia po prostu lepiej mi czytać niż przysłuchiwać się jak np. w medalu. Na uwagę zasługuje fakt, że w końcu nie gram bohaterskim Jankesem tylko Rosjaninem (jakaś odmiana). Muzyka jest spoko, całkiem fajne brzmienia, przy których gra mi się bardzo miło. Lokacje są dosyć mądrze zaprojektowane, a bieganie po nich wydaje mi się bardziej dynamiczne niż w MOH-ach, co wpływa na to że nie odczuwam aż tak strasznie liniowości rozgrywki.

Sterowanie jest dobrze pomyślane, 3 pozycje, do tego bardzo fajny zoom na broń, który ułatwia trafienie wroga z dużej odległości, czego jedynym mankamentem może być dziwny system odrzutu po strzale. Coś co do tej pory zauważyłem jeszcze to ilość postaci jakie w tych kilku misjach poznałem, jest ich znacząca ilość więc ciężko je wszystkie spamiętać.
Na razie to wszystko jak mi się coś nasunie podczas gry to dodam edita.

Edit. 12.03.14
Druga sesja gry za mną. Chwilę pojeździłem czołgami, a tu już przyszło mi zmieniać front . Po całkiem udanej kampanii Rosyjskiej singiel przenosi nas szybko w egzotyczne klimaty. Dostajemy się do Afryki i uczestniczymy w operacji Tourch (lądowanie aliantów w Afryce). Rzecz jasna naszym zadaniem jest tłuc hitlerowców i makaroniarzy. Przed rozpoczęciem kolejnej części scenariusza zostajemy wprowadzeni krótkim filmikiem w sytuację aliantów na froncie Afrykańskim.(poczułem tu powiew MOH-a)

Na czarnym kontynencie przyjdzie nam się wcielić w żołnierza Brytyjskiego i jak zauważyłem schematycznie poznać krótko jego historię po czym zostajemy przydzieleni do Brytyjskiej jednostki saperskiej. Myślałem, że się znudzę i popadnę w monotonnie liniowości, ale nic z tych rzeczy, gdyż następne misje nie zwalniają tępa. Kolejne lokacje są bardzo dobrze zaprojektowane i przemyślane, a pustynne pejzaże można powiedzieć dają radę.

Pierwszy raz jako saper miałem możliwość użyć miny przeciwpancernej, co było dla mnie dużą odmiennością i w pewnym sensie urozmaiceniem. Fajnie było podłożyć taki prezencik, na który wjeżdża potem czołg nieprzyjaciela ;] W pewnych momentach moją radość przytłumiała inteligencja towarzyszy, a raczej jej brak. Kolesie umiejętnie uprzykrzali mi celowanie do wrogów po prostu zasłaniając ich. Trochę mnie to irytowało, ale po pewnym czasie się przyzwyczaiłem i wsiąkłem w wir walki.

Ciekaw jestem co będzie dalej i niebawem prawdopodobnie zasiądę do konsoli ponownie. Potęguje to fakt, że dużo się interesowałem Africa Corps dowodzoną przez Rommla i mam chęć dowiedzieć się co czeka na mnie dalej. Grę zakończyłem jadąc dżipem z karabinkiem maszynowym ;D.
[Obrazek: boven14-_.png]
Odpowiedz
#20
Boven napisał(a):[...]Do rzeczy w ogólnej opinii użytkowników CoD jest lepszy niż seria MOH i obiektywnie patrząc faktycznie coś w tym jest.[...]

W moim odczuciu obie serie prezentują zbliżony poziom, aczkolwiek muszę zaznaczyć, że seria "Medal of Honor" jest mi bliższa (za sprawą dwóch odsłon tj. "Airborne" oraz "European Assault"). Oczywiście jest to tylko moja opinia i nie będę próbował nikomu wmawiać, że "Medale" są lepsze od "CoD'ów". Różnica w poziomie sympatii dla obu serii jest tak nie wielka, że szkoda zachodu. Big Grin Oczywiście mam tutaj na myśli te wojenne odsłony, gdyż te najnowsze, które umiejscowiono we współczesności kompletnie mnie interesują.

Możesz też spróbować serii "Brothers in Arms", jeżeli zaliczysz już serię "Call of Duty" oraz ostatnią dla Ciebie odsłonę serii "Medal of Honor" (nie pamiętam dokładnie, czy chodziło o "Vanguard" czy "Wojnę w Europie").
[Obrazek: PaultheGreatPL.png]
Odpowiedz


Podobne wątki
Wątek: Autor Odpowiedzi: Wyświetleń: Ostatni post
  Call of Duty - seria według lat Iksar 6 4720 07-10-2016, 17:01
Ostatni post: GRYzonie
  Call of Duty 3 - Opinie Mr.Q 4 3682 25-08-2013, 23:57
Ostatni post: MInix4510
  Call of Duty: World at War benq1 43 19819 07-01-2013, 06:44
Ostatni post: PaultheGreat
  Call of Duty 2: Big Red One PaultheGreat 13 6252 11-10-2012, 06:26
Ostatni post: Draco
  Poradnik Call OF Duty 3 ONLINE Multiplayer na PS2 jupia12345 25 10233 03-05-2012, 10:50
Ostatni post: Mateuka

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości