Nader zacnie rozwija się moja przygoda z „Ratchet & Clank”. Póki co nie miałem w zasadzie żadnego momentu zacięcia. Ani razu nie musiałem korzystać z poradnika. Gra ma odpowiednio wyważony poziom trudności. Tylko momentami pojawiają się problemy zmuszające do kilkukrotnych prób. Takim momentem było chociażby zadanie polegające na zestrzeleniu z działa stacjonarnego 3 łodzi powietrznych.
Najbardziej jednak podoba mi się to, że gra jest dopracowana pod względem menu. Czytelne mapki, rozpisane zadania, gracz ma pełną orientację w tym co wykonał i co jeszcze czeka na zaliczenie. W serii „Jak” strasznie denerwował mnie brak chociażby luźnych namiarów na przegapione orby. Moim zdaniem jest to słabość części drugiej i trzeciej, bo dochodzi do sytuacji, w której gracz szuka igły w stogu siana. Efekt później jest taki, że bez szczegółowych solucji zdobycie wszystkich orbów jest praktycznie niewykonalne. W „Ratchecie” póki co nie dostrzegam żadnych mankamentów tego typu. Gra się znakomicie. Chyba znalazłem kolejną serię, której kolejne części będę łykał bez popitki.
Tak jak wspominałem wcześniej gra zawiera mnóstwo zabawnych gadżetów i ciekawych patentów na eksplorację. Praktycznie na każdym kroku rozgrywka jest urozmaicana. Do tej pory dwa razy miałem okazję pokierować Clank’iem. Rozbroił mnie etap planszy, w którym musiałem uwalniać swoich braci – robocików. Miałem wówczas do dyspozycji cztery komendy: atakuj, czekaj, chodź, enter. Za ich pomocą bracia odwali za mnie całą robotę. Sam nie byłem w stanie pokonać przerośniętego pająka. Wystarczyło jednak uwolnić kilku ziomków, wydać im stosowną komendę i to pająk miał problem.
Raz stanął na mojej drodze potężnie wyglądający boss. Szybko pokazałem mu gdzie jego miejsce. Trochę cierpliwości, trochę żonglowania bronią w wysłałem go do piachu.
Pomimo rozbudowanego inwentarza broni, gadżetów i pomysłów na rozgrywkę czuć, że mamy do czynienia z platformerem. Eksploracja, sekwencje skoków, momentami zręcznościowy charakter walki z przeciwnikami. Póki co „jedynkę” uważam za znakomity, miodny szpil.
EDIT 14.11.2012
Pół dnia dzisiaj spędziłem na finałowym levelu. Dwa razy ktoś mi przeszkodził w rozgrywce i musiałem wyłączać konsolę. W tej grze co prawda można zrobić save’a w dowolnym momencie jednak przy kolejnym załadowaniu i tak musimy zaczynać planszę od początku. Byłem jednak na tyle zdeterminowany, że dziarsko zaatakowałem tą przeklętą planszę po raz trzeci. Zdecydowanie wyróżnia się on poziomem trudności wobec tego co przeżywałem wcześniej. Najbardziej wkurzające były latające, strzelające do mnie stwory, których spotykałem na każdym niemal kroku. Nie wskazany był pośpiech. Przy odpowiedniej dozie cierpliwości dobrnąłem do końca i zaczęła się finałowa batalia z bossem…
Totalnie odjechana walka o charakterze czysto zręcznościowym. Niestety zręczne palce nie wystarczały. Musiałem żmudnie opracowywać taktykę i odpowiednio dozować poszczególne ataki. Nie dawałem rady na pięciu „zbiornikach” życia mimo wielokrotnych prób. W końcu skapitulowałem, ale nie odpuściłem. Przypomniało mi się, że na którejś planszy swego czasu nie było mnie stać na upgrade zbiorników życia. Rozgrywka nie była przez całą grę szczególnie wymagająca więc się tam nie wracałem. Życie jednak zmusiło mnie do zainwestowania w trzy dodatkowe zbiorniki. Tym oto sposobem pełen nadziei wróciłem na przeklęty level. Oczywiście plansza musiała zostać pokonana od nowa…
Niczym heros stanąłem przed obliczem bossa z ośmioma zbiornikami pełen nadziei, że skopię mu zadek. Kilka prób i szelma pokonany! Wiktoria! Trzeba go było trafić kilkadziesiąt razy! Z różnych rodzajów broni. Naprawdę jak dla mnie była to bardzo trudna walka. Jednocześnie jednak bardzo miodna. Co jak co, ale tą grę zapamiętam na długo właśnie ze względu na tą potyczkę. Coś takiego w platformerach fundował mi jedynie kultowy Crash Bandicoot.
„Ratchet & Clank” to jedna z moich najlepszych inwestycji (posiadam oryginał). To gra kombajn. W podstawowym wymiarze zapewniła mi około 25 godzin intensywnego grania. Oczywiście mnie się nigdzie nie spieszyło. Tytułu nie zamierzam odstawiać na półkę. Mam trzy nowe cele…
1) W międzyczasie bowiem otrzymałem item, który zaznaczył mi na mapach miejsca, w których należy szukać złotych śrub. Pomimo tej pomocy i tak jest o nie dosyć trudno. Trzeba główkować co nie miara.
2) Do zaliczenia mam również szereg skill points. To ustrojstwo pamiętam z serii Spyro i wiem, że raczej bez solucji ich nie odkryję.
3) Do zdobycia jest dziesięć tzw. złotych broni. Póki co nie za bardzo mam pomysł jak się je zdobywa dlatego w pierwszej kolejności zajmę się złotymi śrubami i skill points.
Powyższe sprawia, że praktycznie każdy level będę musiał przeczesywać od nowa jednak idzie to zdecydowanie szybciej, bo do dyspozycji mam praktycznie full dopakowanego Ratcheta ze wszystkimi zdobytymi gadżetami. Teraz to ja ustalam zasady na planszach. Przeciwnicy nie mają zbyt wiele do powiedzenia <szyderczy uśmieszek>. „Ratchet & Clank” to gra co najmniej znakomita.
EDIT 16.11.2012
I dokonało się. Kolejne intensywne 3 dni grania sprawiły, że udało mi się zaliczyć wszystkie 30 skill points i odnaleźć wszystkie dostępne złote śruby, których jest bodaj 40. Lubię tego typu dodatkowe smaczki, bo pozwalają na bardzo dokładne poznanie plansz i odkrycie sekretnych miejscówek. Dodatkowo skill pointy to momentami bardzo wymagające zadania i kolejne ich zaliczanie daje nie lada satysfakcję.
Dzięki umieszczeniu tego typu sidequestów skutecznie zwiększono żywotność gry. A to i tak nie wszystko. Jak wspomniałem do zdobycia jest jeszcze 10 złotych broni. Ja sobie to odpuszczam, bo z tego co się zorientowałem są to ulepszone wersje broni, które zdobyłem wcześniej (podobny zabieg zastosowano chociażby w "Black" gdzie po zaliczeniu danego poziomu trudności gracz miał do dyspozycji tzw. "silver weapons" z nielimitowaną amunicją). Wszystkie plansze przeszedłem wzdłuż i wszerz zatem moja ambicja została zaspokojona. Po zabawie, której doświadczyłem z tą wspaniałą grą drugą część Ratcheta kupuję w ciemno.
Na koniec chciałbym jeszcze dodać, że gra chodzi zabójczo szybko. Menu otwiera się w mgnieniu oka. Interfejs jest przejrzysty i intuicyjny. Coś takiego jak „loading” w tej grze nie istnieje. Nie pozostaje nic innego jak grać, grać, grać…
Najbardziej jednak podoba mi się to, że gra jest dopracowana pod względem menu. Czytelne mapki, rozpisane zadania, gracz ma pełną orientację w tym co wykonał i co jeszcze czeka na zaliczenie. W serii „Jak” strasznie denerwował mnie brak chociażby luźnych namiarów na przegapione orby. Moim zdaniem jest to słabość części drugiej i trzeciej, bo dochodzi do sytuacji, w której gracz szuka igły w stogu siana. Efekt później jest taki, że bez szczegółowych solucji zdobycie wszystkich orbów jest praktycznie niewykonalne. W „Ratchecie” póki co nie dostrzegam żadnych mankamentów tego typu. Gra się znakomicie. Chyba znalazłem kolejną serię, której kolejne części będę łykał bez popitki.
Tak jak wspominałem wcześniej gra zawiera mnóstwo zabawnych gadżetów i ciekawych patentów na eksplorację. Praktycznie na każdym kroku rozgrywka jest urozmaicana. Do tej pory dwa razy miałem okazję pokierować Clank’iem. Rozbroił mnie etap planszy, w którym musiałem uwalniać swoich braci – robocików. Miałem wówczas do dyspozycji cztery komendy: atakuj, czekaj, chodź, enter. Za ich pomocą bracia odwali za mnie całą robotę. Sam nie byłem w stanie pokonać przerośniętego pająka. Wystarczyło jednak uwolnić kilku ziomków, wydać im stosowną komendę i to pająk miał problem.
Raz stanął na mojej drodze potężnie wyglądający boss. Szybko pokazałem mu gdzie jego miejsce. Trochę cierpliwości, trochę żonglowania bronią w wysłałem go do piachu.
Pomimo rozbudowanego inwentarza broni, gadżetów i pomysłów na rozgrywkę czuć, że mamy do czynienia z platformerem. Eksploracja, sekwencje skoków, momentami zręcznościowy charakter walki z przeciwnikami. Póki co „jedynkę” uważam za znakomity, miodny szpil.
EDIT 14.11.2012
Pół dnia dzisiaj spędziłem na finałowym levelu. Dwa razy ktoś mi przeszkodził w rozgrywce i musiałem wyłączać konsolę. W tej grze co prawda można zrobić save’a w dowolnym momencie jednak przy kolejnym załadowaniu i tak musimy zaczynać planszę od początku. Byłem jednak na tyle zdeterminowany, że dziarsko zaatakowałem tą przeklętą planszę po raz trzeci. Zdecydowanie wyróżnia się on poziomem trudności wobec tego co przeżywałem wcześniej. Najbardziej wkurzające były latające, strzelające do mnie stwory, których spotykałem na każdym niemal kroku. Nie wskazany był pośpiech. Przy odpowiedniej dozie cierpliwości dobrnąłem do końca i zaczęła się finałowa batalia z bossem…
Totalnie odjechana walka o charakterze czysto zręcznościowym. Niestety zręczne palce nie wystarczały. Musiałem żmudnie opracowywać taktykę i odpowiednio dozować poszczególne ataki. Nie dawałem rady na pięciu „zbiornikach” życia mimo wielokrotnych prób. W końcu skapitulowałem, ale nie odpuściłem. Przypomniało mi się, że na którejś planszy swego czasu nie było mnie stać na upgrade zbiorników życia. Rozgrywka nie była przez całą grę szczególnie wymagająca więc się tam nie wracałem. Życie jednak zmusiło mnie do zainwestowania w trzy dodatkowe zbiorniki. Tym oto sposobem pełen nadziei wróciłem na przeklęty level. Oczywiście plansza musiała zostać pokonana od nowa…
Niczym heros stanąłem przed obliczem bossa z ośmioma zbiornikami pełen nadziei, że skopię mu zadek. Kilka prób i szelma pokonany! Wiktoria! Trzeba go było trafić kilkadziesiąt razy! Z różnych rodzajów broni. Naprawdę jak dla mnie była to bardzo trudna walka. Jednocześnie jednak bardzo miodna. Co jak co, ale tą grę zapamiętam na długo właśnie ze względu na tą potyczkę. Coś takiego w platformerach fundował mi jedynie kultowy Crash Bandicoot.
„Ratchet & Clank” to jedna z moich najlepszych inwestycji (posiadam oryginał). To gra kombajn. W podstawowym wymiarze zapewniła mi około 25 godzin intensywnego grania. Oczywiście mnie się nigdzie nie spieszyło. Tytułu nie zamierzam odstawiać na półkę. Mam trzy nowe cele…
1) W międzyczasie bowiem otrzymałem item, który zaznaczył mi na mapach miejsca, w których należy szukać złotych śrub. Pomimo tej pomocy i tak jest o nie dosyć trudno. Trzeba główkować co nie miara.
2) Do zaliczenia mam również szereg skill points. To ustrojstwo pamiętam z serii Spyro i wiem, że raczej bez solucji ich nie odkryję.
3) Do zdobycia jest dziesięć tzw. złotych broni. Póki co nie za bardzo mam pomysł jak się je zdobywa dlatego w pierwszej kolejności zajmę się złotymi śrubami i skill points.
Powyższe sprawia, że praktycznie każdy level będę musiał przeczesywać od nowa jednak idzie to zdecydowanie szybciej, bo do dyspozycji mam praktycznie full dopakowanego Ratcheta ze wszystkimi zdobytymi gadżetami. Teraz to ja ustalam zasady na planszach. Przeciwnicy nie mają zbyt wiele do powiedzenia <szyderczy uśmieszek>. „Ratchet & Clank” to gra co najmniej znakomita.
EDIT 16.11.2012
I dokonało się. Kolejne intensywne 3 dni grania sprawiły, że udało mi się zaliczyć wszystkie 30 skill points i odnaleźć wszystkie dostępne złote śruby, których jest bodaj 40. Lubię tego typu dodatkowe smaczki, bo pozwalają na bardzo dokładne poznanie plansz i odkrycie sekretnych miejscówek. Dodatkowo skill pointy to momentami bardzo wymagające zadania i kolejne ich zaliczanie daje nie lada satysfakcję.
Dzięki umieszczeniu tego typu sidequestów skutecznie zwiększono żywotność gry. A to i tak nie wszystko. Jak wspomniałem do zdobycia jest jeszcze 10 złotych broni. Ja sobie to odpuszczam, bo z tego co się zorientowałem są to ulepszone wersje broni, które zdobyłem wcześniej (podobny zabieg zastosowano chociażby w "Black" gdzie po zaliczeniu danego poziomu trudności gracz miał do dyspozycji tzw. "silver weapons" z nielimitowaną amunicją). Wszystkie plansze przeszedłem wzdłuż i wszerz zatem moja ambicja została zaspokojona. Po zabawie, której doświadczyłem z tą wspaniałą grą drugą część Ratcheta kupuję w ciemno.
Na koniec chciałbym jeszcze dodać, że gra chodzi zabójczo szybko. Menu otwiera się w mgnieniu oka. Interfejs jest przejrzysty i intuicyjny. Coś takiego jak „loading” w tej grze nie istnieje. Nie pozostaje nic innego jak grać, grać, grać…