UWAGA – MOJE POSTY W NINIEJSZYM TEMACIE ZAWIERAJĄ SPOILERY!
Dziś rano gra musiała uznać moją wyższość na poziomie trudności „normal”. Udało mi się tego dokonać bez użycia itemu. Generalnie rzecz ujmując nie doświadczyłem większych zacięć. Lekkie turbulencje dopadały mnie w zupełnie innych momentach niż na easy. Dotyczyło to oczywiście bossów. Męczyłem się dłuższą chwilę z Adri & Rudra oraz wyjątkowo potężnie wyglądającym „Golumem”. W zasadzie każdy szef wymaga od gracza kilku prób na pokonanie. Tutaj skończyło się bezmyślne tłuczenie w pada. Zaczęła się świadoma gra.
Wyjątkiem okazał się Vergil na ostatnim poziomie. Wczoraj walczyłem z nim wielokrotnie i za każdym razem zbierałem solidne lanie. Starałem się na wszystkie sposoby unikać jego ciosów, ale gość jest normalnie ponaddźwiękowy. Dodatkowo stosuje „devil trigger” i tym samym regeneruje sobie życie. Zły braciszek prał mnie niczym ruscy szkopów pod Stalingradem w ’43. Odpuściłem. Dzisiaj z rana wypoczęty, silny, zwarty i gotowy postanowiłem zalukać na YouTube jak to robią lepsi. Przeprosiłem się z „Beowulfem” i po kilku próbach to ja mogłem unieść ręce w geście zwycięstwa. Wielka to była Wiktoria.
„Trickster” jest tym czego strasznie brakowało mi w DMC1. Opcja „dash” odpowiedzialna za błyskawiczny unik/przemieszczanie się to kapitalna sprawa. Ta akcja powinna być standardem we wszystkich stylach. Idealnym rozwiązaniem byłoby połączenie możliwości „Swoardmastera” + akcja „dash”. Nie narzekam jednak. Gram tricksterem i jest zacnie.
Na „normalu” zaliczyłem wszystkie sekretne misje, którym w grze jest 12. Ponownie czuć nawiązania do tego, co było najlepsze w „jedynce”. DMC3 oferuje tutaj graczowi różnorodność, pomysłowość i miłą alternatywę dla powszechnego siekania. Ukryte zadania często są wymagające i trzeba do nich przysiąść na dłuższą chwilę. Warto jednak się w ten sposób pocić, ponieważ za każde wykonane zadanie otrzymujemy fragment niebieskiego orba, a ten powiększa drogocenny pasek życia Dantego. Sama postać z biegiem czasu zamieniła mi się w małą machinę wojenną.
Rozbiłem ponadto wszystkie napotkane świeczniki, które również skrywają niebieskie kule. Na tym z pozoru banalnym zadaniu można się solidnie zaciąć. Wycisnąć rangę „SSStylish” poszczególnymi broniami jest trudno. Obowiązkowe jest zapoznanie się z combosami dla danej broni i wymienne ich stosowanie, aby podbijać rangę na kombometrze.
Pomimo mojego skrupulatnego przejścia gry na „normalu” nadal nie mam pełnych, dwóch pasków życia. Musiałem coś przeoczyć. Spokojnie, od czego jest…
… poziom hard. Z rozpędu zaliczyłem tutaj 7 misji i jest zaskakująco dobrze. Nie ginę nagminnie. Żaden dotychczasowy boss nie sprawił mi problemów. Umiejętności rosną.

Niestety jestem obecnie za słaby na wykręcanie stylów. Zazwyczaj za zaliczone misje dostaję ocenę B. Najwyższą jaką otrzymałem to A. W trakcie walki udaje mi się już czasami mieć dobre momenty i czerwoniaste SSS wyświetla mi się w prawym, górnym rogu i cieszy duszę mą. Na tym poziomie trudności odkryłem zalety Cerberusa. Lodowe nunchaku to kapitalny oręż. Jest to bodaj najszybsza broń biała. Świetnie wyprowadza się z niej krótkie serie błyskawicznych cięć. Jest miód! Wpadłem po uszy w Devilowy świat.
Na hardzie moim celem jest maksymalne powiększenie paska życia Dantego i wyrobienie lepszego timingu w unikach.
EDIT 30.03.2013
Udało mi się dzisiaj zaliczyć harda również bez użycia itemu. Znalazłem wszystkie fragmenty niebieskiego orba i tym samym mam maksymalnie długi pasek życia. Dante jest prawie full dopakowany. Nie zdołałem jedynie rozwinąć stylu "Royalguard" bo nim nie grałem. Jest trudny do opanowania.
Odblokowały mi się dwa kolejne poziomy trudności. "Very Hard" oraz znany i lubiany "Dante Must Die". Postanowiłem rzucić się na głęboką wodę i od razu zaatakowałem DMD. Pierwsza misja jakoś poszła. A druga... Wykonałem już kilkanaście podejść i nie daję sobie rady. Dochodzę do bossa, ale tutaj nie jestem w stanie unikać jego błyskawicznych ataków. Kilka dłuższych sekund i po mnie. Ależ jestem słabiak. Niebotyczne to wyzwanie. Hard a DMD to dwa różne światy, które dzieli przepaść. Zadziwiające jak najlepsi potrafią się na tym poziomie bawić grą. Dla zwykłego śmiertelnika standardowe zaliczenie tego trybu, to praktycznie mission impossible. O wykręcaniu stylu nawet nie wspominam. Wielkim sukcesem jest bowiem samo przetrwanie. Postaram się jeszcze trochę tutaj powalczyć, ale wielce prawdopodobne, że szybko skapituluję, bo jest masakrycznie ciężko.
EDIT 22.05.2013
Zakończyłem swoją przygodę z DMC3. Z tytułem tym spędziłem grubo ponad 100 godzin (licznik na zamieszczonym obrazku doszedł do 99h 59min. 59sec. i się zatrzymał.

Zaznaczam jednak, że pokonanie poziomu trudności DMD zajęło mi około 3/4 tego czasu.
W tej chwili uważam, że jest to gra na największych konsolowych wymiataczy. Jest to w zasadzie zręcznościowy Mount Everest. W DMC3 możliwości wynikające z systemu walki są ogromne. Dante kierowany przez najlepszych graczy może wyczyniać cuda, przy których bledną nawet wyczyny Kratosa znanego z „God of War”. Wynika to głównie z tego, że walczy się tutaj czterema broniami „jednocześnie” (dwie palne i dwie białe, które oczywiście można zmieniać i zestawiać w dowolne kombinacje). Dosłownie w dwie sekundy można użyć wszystkich czterech, podręcznych broni. Niestety poziom „pro” jest zarezerwowany dla bardzo wąskiej grupy graczy, którzy poświęcili na trening dziesiątki/setki godzin, albo którzy są wyjątkowo zdolni. Ja sam (po ponad 100 godzinach grania) określiłbym siebie jako „solidny rzemieślnik”.
Dodatkową motywacją do stosowania wyszukanych technik jest kombometr. Osobiście bardzo żałuję, że gra podczas podsumowywania zaliczonych misji uwzględnia czas ich przejścia. Nie lubię czuć na barkach presji czasowej, dlatego też zazwyczaj osiągałem przeciętne wyniki.
DMC4 mimo, że na PS3 nie jest zaliczane do kanonu najlepszych gier, jest dla mnie ogromnym priorytetem na przyszłość.