Dzisiejszego dnia zasiedziałem stosunkowo długo przed ekranem telewizora zagrywając się w "Brothers in Arms: Earned in Blood". Pograłbym sobie jeszcze trochę, gdyby nie to, że przypomniałem sobie słowa przeczytane w jednej z recenzji tego tytułu, mówiące o jego krótkości. Wyłączyłem więc konsolę i czym prędzej, z ciekawości, poszukałem informacji odnośnie długości tego tytułu celem zweryfikowania tych słów z rzeczywistością. Niestety wspomniane słowa okazały się prawdą i tak po ukończeniu 10 rozdziału, jestem już praktycznie przy samym końcu gry, bowiem ogółem jest ich tylko 13. Trochę szkoda, bo prawdę mówiąc myślałem, że jestem dopiero w połowie rozgrywki.
Przechodząc już do rzeczy i kończąc swój wstęp, w którym podałem już jedyną i najpoważniejszą wadę tej produkcji, chciałbym zwrócić po raz kolejny uwagę na to, iż bardzo lubię realia drugiej wojny światowej i z tego powodu moja opinia odnośnie tego tytułu oraz innych gier w tych klimatach może być nieobiektywna. Największą zaletą tej produkcji jest wojenny klimat przywodzący na myśl najlepsze filmy o II wojnie światowej, który wylewa się hektolitrami z ekranu telewizora. Do tej pory, podczas ogrywania "Earned in Blood" czułem się tak, jakbym oglądał
Szeregowca Ryana. W odróżnieniu do serii "Medal of Honor" oraz "Call of Duty", w tej pozycji nie uświadczymy żadnej muzyki, której brak w swoisty sposób podkreśla wojenny klimat. Oprócz tego nastrój podkreśla kolorystyka. Świat w "Brothers in Arms" jest w odcieniach zieleni, szarości i brązu...
Rozgrywka jest niezwykle liniowa (do celu prowadzi jedna trasa) i nafaszerowana skryptami, niczym nasi wrogowie ołowiem. Praktycznie bardzo ciężko jest się tu zgubić, bowiem do naszej dyspozycji autorzy oddali kompas pokazujący, w którą stronę mamy się udać. Oczywiście w strzelance z perspektywy pierwszej osoby nie należy uznawać tego jako wadę. W tym momencie muszę przyznać rację Draco, który w jednym z tematów powiedział, że skrypty potrafią uczynić rozgrywkę bardziej filmową i epicką. Programistom z Ubisoftu udała się ta sztuka wyśmienicie.
Kwintesencją rozgrywki jest aspekt taktyczny i wysoki realizm starć. Tutaj akcje w stylu "na Rambo" są najgorszym z możliwych rozwiązań, ponieważ prowadzą do niechybnej śmierci. Nawet pojedynczy żołnierz może stanowić zagrożenie, gdy zostanie zlekceważony (lub niezauważony). Kluczem do zwycięstwa jest bieganie pomiędzy kolejnym osłonami i próba oflankowania naszego przeciwnika. W tym celu musimy rozkazać naszym podkomendnym, aby ostrzeliwali pozycję nieprzyjaciela, uniemożliwiając mu tym samym wychylenie się, dzięki czemu będziemy mogli osobiście podjąć się próby zajścia go z flanki. Zawsze możemy też rozkazać naszym żołnierzom, aby to oni podjęli się próby okrążenia wrogów. Wszystko dlatego, że w większości misji pod komendę naszego bohatera oddane są dwie drużyny, każda posiadająca inną specjalizację i uzbrojenie. Czasami w miejsce jednej z drużyn otrzymamy czołg.
Postacią, nad którą będziemy sprawować kontrolę jest Joe Hartsock, niespełna 22-letni żołnierz. To właśnie on jest narratorem historii przedstawionej w "Brothers in Arms: Earned in Blood", która ma charakter retrospekcyjny. Hartsock opowiada o swych losach swojemu dowódcy i czyni to w bardzo emocjonalny dla siebie sposób. Niejednokrotnie wzruszy się, gdy będzie wspominał o śmierci swoich towarzyszy.
Póki co, to wszystko co sobie przypomniałem odnośnie tej gry. Na zakończenie dodam, iż do tej pory grało mi się bardzo przyjemnie i nie mogę doczekać się jutrzejszego dnia, abym mógł ją ukończyć. Pozycję polecam wszystkim fanom shooterów w realiach drugiej wojny światowej, choć i dla osób nie lubujących się w tych klimatach nie widzę przeciwwskazań.