Recenzja Fahrenheit
#1
Recenzja Fahrenheit (Indigo Prophecy)

„Rzeczy nigdy nie są do końca tym, czym się wydają. Wydaje nam się, że rozumiemy otaczający nas świat, ale tak naprawdę widzimy tylko jego zewnętrzną warstwę. Nazywam się Lucas Kane. Moja historia to historia zwykłego gościa, któremu przytrafia się coś niezwykłego. Może tak miało być, może to moje przeznaczenie, karma czy coś w tym rodzaju. Jedno wiem na pewno: nic już nie będzie takie same.”

Tymi słowami zaczyna się jedna z najbardziej klimatycznych i oryginalnych gier na PS2. Druga gra francuskiego studia Quantic Dream była krokiem milowym w branży gier, czymś zupełnie nowym, co później miało zaowocować nowymi filmowymi tytułami na kolejną generację i nierzadko krytycznymi głosami graczy. Jej ambicją było skupienie maksymalnej uwagi gracza na rozgrywce, a w zasadzie historii, bo to ona jest tu najważniejsza. Niebezpiecznie balansując na granicy świata gry i filmu Fahrenheit miał zostać zapamiętany jako tytuł silnie oddziaływujący na emocje gracza. „Chcę, żeby gracz był poruszony do głębi i naprawdę przejmował się losami postaci, którą kieruje” – mówił David Cage, twórca gry. I bez dwóch zdań mu się to udało.

Lucasa Kane’a poznajemy w mało przyjaznych dla niego okolicznościach. W toalecie na tyłach restauracji pół-świadomie dokonuje morderstwa z zimną krwią. Zaraz po tym przejmujemy kontrolę nad nim my. Wiemy tyle, co Lucas – w czymś w rodzaju transu zabijamy człowieka, którego pierwszy raz widzimy na oczy. Ale na wyjaśnienia przyjdzie czas później. Teraz musimy na momencie otrzeźwieć i uprzątnąć cały ten bałagan, jeżeli mamy ochotę dalej żyć na wolności. W każdej chwili ktoś może wejść do zakrwawionej toalety, więc czas gra tu pierwszorzędną rolę. Ukryć ciało i narzędzie zbrodni, wyczyścić kafelki i obmyć się z krwi – musimy pomyśleć o wszystkim. A co potem? Wyjść i jak gdyby nigdy nic kontynuować posiłek czy uciec nawet nie płacąc? Taki jest właśnie Fahrenheit – intensywną grą wyborów, których dokonać musimy często w ułamkach sekund.

[Obrazek: sc001.jpg]

Już pierwsze odpalenie gry daje nam sygnały, z czym będziemy mieli do czynienia. Przejmujący, a zarazem dołujący motyw szybko wprowadza nas w poważny nastrój zdejmując ewentualny uśmiech z twarzy. Krótki rzut oka na menu główne i ku naszemu zdziwieniu brak opcji „nowa gra”. W jej zastępstwie mamy „nowy film”. Że niby jak? To w końcu będę grał w grę czy oglądał film? W przypadku Fahrenheita nie jest to wcale taka prosta kwestia do rozstrzygnięcia. Następnie możemy skorzystać z usług krótkiego tutoriala, przez który przeprowadzi nas sam Cage oraz prototyp naszego bohatera. Kilkuminutowe wprowadzenie uczy nas podstaw, z których składa się trzon rozgrywki, więc warto przez nie przejść.

W grze mamy aż 3 grywalnych bohaterów stojących po dwóch stronach barykady. Lucas, którego nazwisko jest oczywistym nawiązaniem do pierwszego biblijnego zabójcy jest gościem, z którym bardzo łatwo się utożsamić. Możemy się domyślić, że wiódł do tej pory zwyczajne życie informatyka, a zbrodnia, której dokonał wbrew swej woli to dzieło czystego przypadku. Znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. To, co przytrafiło się jemu mogło zdarzyć się każdemu z nas i dzięki temu prostemu zabiegowi zależy nam na tym, żeby wszystko wyjaśnić. Wątpię, żeby ktokolwiek z grających był przeciwko niemu. I w zasadzie tyle już by starczyło, żeby nas zainteresować, ale Quantic Dream postanowiło iść na całość dokoptowując jeszcze 2 inne postaci, które… ścigają Kane’a! Trzeba przyznać, że to dosyć karkołomny pomysł, ale wyszedł wyśmienicie i dzisiaj to wizytówka gry, bez której nikt sobie jej nie wyobraża. Historia toczy się równolegle przeplatając postaci, dzięki czemu możemy poznać ją z kilku perspektyw. Co do zasady Lucas działa solo, stara się znaleźć odpowiedź na to jedno arcyważne pytanie „Dlaczego?”, a przy tym nie wzbudzać podejrzeń i nie dać się złapać. Para policjantów, to jest Carla i Tyler często działa we dwójkę, a przy pomocy możemy się przełączać między nimi. Co ważne nie ma to iluzorycznego charakteru, bo oboje są w tym śledztwie potrzebni. Co innego wypatrzy zdystansowana Carla, a co innego jej wyluzowany partner. Każdy z bohaterów jest jednocześnie narratorem swojego rozdziału i głośno myśli, dzięki czemu możemy poznać ich dużo lepiej, a tym samym mocniej z nimi zżyć.

[Obrazek: 1109535013_fahrenheit_6.JPG]

Cały gameplay to jedna wielka innowacja. Wszystko oparte jest na interakcji, w jaką możemy wejść z przedmiotami czy ludźmi wokół nas. Gra zmusza nas do wykonania każdej, nawet najmniejszej czynności, dzięki czemu wszystko musimy zrobić własnoręcznie. Po przebudzeniu musisz wstać z łóżka, wziąć prysznic, ubrać, możesz przejrzeć pocztę na komputerze, włączyć muzykę czy TV. Wszystko odbywa się za pomocą wychyleń prawej gałki, które należy uskutecznić po pojawieniu się odpowiedniej ikony na ekranie. Najczęściej wystarczy podejść do danego przedmiotu. Fahrenheit nie jest jednak sandboxem i to gra sama decyduje o kolejnej zamkniętej przestrzeni, w którą nas rzuci. Mimo to przed każdym rozdziałem możemy wybrać kolejność postaci, jakimi będziemy kierowali.

[Obrazek: 04.jpg]

Z racji tego, że brak rozpraszaczy sprzyja immersji, na czym zapewne zależało twórcom to nie będziemy katowani ilością żyć, broni czy widokiem standardowego paska życia. Takim naszym paskiem życia będzie pojawiający się czasami w dolnym rogu stan samopoczucia, którego należy pilnować jak oka w głowie. Wiadomość od ukochanej, ulubiona piosenka czy opieprz od szefa – to wszystko są bodźce, które będą na nas oddziaływać i odpowiednio pogarszać lub polepszać nasz nastrój. Przekroczenie dolnej granicy spowoduje załamanie nerwowe, a w konsekwencji samobójstwo i umowny game over. Myślę, że to raczej rzadki widok, ale warto porozglądać się w poszukiwaniu prostych czynności czy mini-gierek, które choć na chwilę pozwolą nam na odstresowanie się.

Zgoła odmienną sytuację serwują nam elementy na kształt QTE, który to element rozwinął skrzydła właśnie w Fahrenheicie. W gruncie rzeczy chodzi o to, że na ekranie pojawiają się 2 odpowiedniki gałek pada wskazujące nam kierunki, w jakich należy je wychylić. Wszystko musi odbywać się raz po raz, gdyż gra dopuszcza tylko nasz 1 błąd. Pomylenie kierunków czy wykonanie elementów sekwencji w zbyt wolnym tempie może skutkować game overem, a zawiedziony Lucas głosem w stylu Keanu Reevesa oznajmi nam, że tak oto kończy się jego historia i nikt nigdy nie dowie się, co tak naprawdę wydarzyło się w tego feralnego wieczoru w toalecie. Oprócz obu gałek czasami zostaniemy zmuszeni do szaleńczego wciskania L1 i R1 na przemian. Cały problem polega na tym, że nie wiemy, kiedy tak naprawdę przyjdzie nam wykazać się refleksem. Elementy QTE mogą nas zaskoczyć nawet w trakcie filmików. Gracz musi być więc czujny jak pies podwójny i maksymalnie skoncentrowany przez całą historię, co oczywiście jeszcze bardziej wzmaga zanurzenie się w niej.

[Obrazek: ME0000595011_2.jpg]

Głębokiego zaangażowania wymagają także dialogi między bohaterami. W tym elemencie Fahrenheit znowu pokazuje, na co go stać. Niemal każdą rozmowę możemy poprowadzić w takim kierunku, w jakim nam się podoba. W górnej części ekranu wyświetla się kilka propozycji tematów czy zagadnień, z których wybieramy te, które nam najbardziej odpowiadają. Ktoś powie, że daje to nam tylko fałszywe przeświadczenie, że mamy wpływ na dalsze losy bohaterów, ale ten ktoś nie będzie miał racji. To od nas zależy na przykład czy portret pamięciowy będzie łudząco do nas podobny czy też pójdziemy w zupełnie inną stronę. Czasami przyjdzie nam stanąć przed naprawdę nie lada wyzwaniem, jak choćby podręcznikowy dylemat moralny, kiedy jako Lucas widzimy tonącego chłopca i w ekspresowym tempie musimy podjąć decyzję czy uratujemy go ryzykując przy tym, że rozpozna nas stojący dalej policjant czy wziąć bezpieczną opcję, to jest zostawić chłopaka dosłownie na lodzie, być może nie dając mu szans na przeżycie. Dla takich momentów powstał Fahrenheit.

Całość nie byłaby jednak tak nęcąca gdyby nie została zapakowana w chłodny i gęsty jak grudniowe zaspy klimat. Jedyną pewną rzeczą w grze jest śnieg, który sypie wyjątkowo uparcie tego roku przybierając dodatkowo na sile wraz z każdą godziną gry. Nie ma bardziej klimatycznej pory roku od zimy i David Cage doskonale to wykorzystał. Jako, że próbujemy rozwikłać tajemnicę morderstwa to towarzyszy nam raczej grobowy nastrój, choć udało się przemycić kilka żarcików głównie za sprawą czarnoskórego Tylera (patrz wizyta u chińskiego bibliotekarza). Ciężki klimat potęguje przytłaczający soundtrack, na którego czoło wybija się Angelo Badalamenti – postać absolutnie zasłużona w świecie kina, nadworny muzyk Davida Lyncha znany najbardziej z chwytliwego motywu do serialu Twin Peaks. Ponoć Cage posłał muzykowi 2-tysiące stronnicowy scenariusz Fahrenheita nie wspominając o fakcie, że chodzi o grę, a nie film. Być może właśnie dlatego ścieżka do gry jest tak wyjątkowa. Voice-acting oraz animacje bohaterów zasługują na szczególne uznanie. Quantic Dream wykonało naprawdę sporo roboty, żeby wszystko wyglądało tak, jak należy. Warto choćby wspomnieć o tym, że w samego Lucasa życie tchnęło 8 aktorów, a końcowy efekt prac nad tą postacią był widoczny dopiero po 18 miesiącach ciężkiej pracy.

[Obrazek: 1919-1.jpg]

Innowacje innowacjami, klimat klimatem, ale gra musi mieć jakąś wadę. Ma i to poważną. Pomimo, że historia w grze od początku elektryzuje to do końca z poziomem nie wytrzymuje. Co prawda mamy aż 3 zakończenia, ale każde z nich zawodzi na całej linii. Sam Cage bije się w pierś i przyznaje, że niedostatecznie przyłożył się do ostatniej godziny gry zapominając przy tym, że większość graczy ocenia tytuł właśnie przez pryzmat tego, co widzą na końcu. Na całe szczęście Cage’u ja pamiętam również o początku, ale wybaczyć ci tak spartaczonej końcówki nie mogę. Podobnie z kamerą, która choć jest przez nas w pełni kontrolowana to wyczynia na ekranie koszmarne rzeczy. W połączeniu z nieco przytępionym sterowaniem nie robi to najlepszego wrażenia. Szkoda też, że żaden polski wydawca nie zdecydował się na polskie tłumaczenie gry na konsolach, bo tego typu gra aż sama się o to prosi.

Mimo wszystko Fahrenheit to niezwykle emocjonalne przeżycie, którego nikt po zamknięciu tej niestety niezwykle krótkiej historii nie zapomni, a o to chyba właśnie chodzi.

Moja ocena: 9/10
You wanna play games? Okay, I'll play with you. You wanna play rough? Okay! Say hello to my little friend!

[Obrazek: montana_pl89.png]
Odpowiedz
#2
Tak coś czułem, że kolejna recenzja autorstwa Kratosa będzie tyczyć się właśnie opisanego "Fahrenheita". Chyba pierwszy raz przyszło mi przeczytać recenzję gry na naszym forum z perspektywy osoby, która ograła już daną grę, a nie która jest nią zainteresowana lub po prostu w nią nie grała. Z tego też względu będę mógł porównać to, jak grę zapamiętał Kratos ze swoimi doświadczeniami. A tak naprawdę nie widzę żadnej różnicy - gra została opisana bardzo dobrze i jestem w stanie potwierdzić słowa zawarte w recenzji odnośnie mechaniki rozgrywki, czy fabuły. Zgadzam się też z oceną końcową (również wystawiłbym tej grze dziewiątkę w dziesięciostopniowej skali) oraz tym, że pod koniec historia traci swój impet i nie potrafi sprostać wysoko postawionej poprzeczce na początku.
[Obrazek: PaultheGreatPL.png]
Odpowiedz


Podobne wątki
Wątek: Autor Odpowiedzi: Wyświetleń: Ostatni post
  [PS2][Recenzja] King Kong Furious 11 10759 03-04-2020, 08:35
Ostatni post: Kraszu
  recenzja- Beverly Hills Cop miauryc 4 7257 26-08-2016, 21:52
Ostatni post: Sandinista
  [Recenzja] Forbidden Siren Sandinista 10 13386 15-06-2016, 14:34
Ostatni post: Makaveli
  (Krótka recenzja) Ojciec Chrzestny Szymon 10 12509 22-01-2016, 23:14
Ostatni post: Makaveli
  [Recenzja] Glass Rose Sandinista 7 8474 18-06-2015, 08:02
Ostatni post: Kraszu
  recenzja- FlatOut miauryc 1 4542 05-06-2015, 19:07
Ostatni post: Kratos
  Project Zero - Recenzja MrBrut 4 6490 30-04-2015, 00:22
Ostatni post: juno
  Recenzja Ico Kratos 9 9874 04-01-2015, 09:27
Ostatni post: 1903

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości