L.A. Noire to pierwsza od dawien dawna gra, którą musiałem sobie dawkować, robiąc przy tym dłuższe przerwy pomiędzy sesjami. Ponieważ z czasem zaczęła wkradać się okrutna monotonia i znużenie, z powodzeniem ten stan odrzucał mnie od konsoli nawet na kilka dni. Czy zatem ten szpil to mocny średniak? No właśnie nie. Gra jest naprawdę dobra, powiedziałbym fantastyczna (pod kilkoma względami), z ciekawie rozwiązaną mechaniką gry oraz świetnymi patentami. Jednak to co jest jej głównym atutem, na dłuższą metę staje się jej wadą. Przynajmniej dla mnie. Szpil jest po prostu mocno schematyczny, mało urozmaicony, co przy rozwiązywaniu kilku spraw pod rząd, nad wyraz się udziela. Być może jest to wynikiem tego, że stoimy po tej dobrej stronie i wcielamy się w postać praworządnego policjanta, który nie może sobie pozwolić na różnego rodzaju ekscesy, ot choćby jak bohaterowie najbardziej znanej serii panów z Rockstar. Co więcej w L.A. Noire nie możemy skorzystać w dowolnym momencie z broni (tylko podczas akcji), a przechadzających się przechodniów nie lada jest nawet przejechać (aczkolwiek jest to możliwe). No, co? Czasem trzeba się rozerwać

Trudno się zresztą temu dziwić, bo prowadząc dochodzenie, przeważnie trzeba działać wedle klucza: zebrać dowody, przesłuchać świadków, potem jakiś pościg, złapać i przemaglować uciekiniera, czasem jakaś strzelanina, kolejne nowe poszlaki, aż do złapania sprawcy. I tak wygląda każda nowo zaczęta sprawa, co przy ciągłym graniu i powtarzaniu tych kroków sprawiało, że zaczynałem ziewać. Może też przyczyną takiej mechaniki jest fakt, że gra podzielona jest na epizody (ogólnie taki podział tutaj mi również nie doskwierał), jednak można było troszkę urozmaicić zabawę. Z chęcią wcielił bym się np. w koronera i wykonał sobie sekcję zwłok, a nie tylko przychodził do niego po kluczowe informacje. Tym bardziej, że pod koniec gry następuje chwilowa zmiana głównego bohatera, także czemu nie? Żeby nie było do wykonania mamy także z 40 misji pobocznych, jednak one sprowadzają się ponownie do tych bardziej wartkich czynności z gry właściwej. Zgłoszenie przestępstwa, dotarcie na miejsce i jazda: albo się ostrzeliwujemy, albo gonimy za zbójami pieszo bądź samochodem, czasem pojedynek na pięści. Nie powiem takie akcję z początku są spektakularne, ale w końcu się przejadają. Tutaj też twórcy mogli się pokusić o coś nowego. Nie wiem dlaczego zawsze podczas pościgu wozem, to my prowadzimy, a nie nasz partner. A przecież role mogłyby się odwrócić i to gracz mógłby próbować przestrzelić koło samochodu oponenta w ferworze gonitwy, z utrudnionym celowaniem na czele.
Jak na ironię sposób prowadzenia rozgrywki to gwóźdź programu... Świetnie się bawiłem szukając na miejscu zbrodni dowodów, poszlak czy śladów mogących pomóc w rozwiązaniu zagadki. O ile te nie były oznaczone charakterystycznymi dla dochodzenia tabliczkami, wówczas trzeba było rozglądać się po okolicy w celu ich znalezienia. Niuchać każdy kąt, to ja lubię. Co więcej nie są one jakoś szczególnie uwidocznione jak choćby zbierane przedmioty w innych grach (typu jakaś poświata, błysk etc), a jedyny znak, że na coś trafiliśmy to wibracja pada i delikatny dźwięk pianina. Dobre, a zarazem nie burzy tego realizmu. Przesłuchiwanie świadków czy podejrzanych to także świetna zabawa. Po zebraniu wskazówek w naszym kajeciku pojawiają się pytania, które musimy zadać delikwentowi. I tu dochodzimy do sedna, gdyż trzeba analizować zebrane dowody, poznane fakty, po czym wydedukować czy koleś mówi prawdę czy może coś ukrywa, czy mamy na jego łgarstwa niepodważalne dowody, dzięki którym zmusimy go do gadania i wyjawienia nowych tajemnic czy może się tylko ośmieszymy. A i zdarzy się na podstawie wszystkich wiadomości kogoś oskarżyć. Czy będzie to właściwa osoba, zależy od nas (choć czasem bywa tak, że nie ma znaczenia kogo zapudłujemy)? Te dwa elementy gameplayu to naprawdę fajnie zrealizowane pomysły, jednak w moim przypadku monotonia swoje zrobiła i musiałem często odpoczywać. Pod względem fabularnym L.A. Noire stoi na wysokim poziomie i mimo tego, że gra podzielona jest głównie na epizody, a także wydziały, w których służymy – od zwykłego krawężnika, przez swoistą drogówkę, zabójstwa, po narkotyki i podpalenia - to jednak ogólnie historia jest ze sobą powiązana, zaś poszczególne sprawy mają wspólne łączniki, które tworzą spójną całość. Tak więc fabułę śledziłem z dużą ochotą, zaś jeśli miałbym wybierać najlepszy wydział, to wskazałbym na ten dotyczący morderstw. Zdecydowanie najbardziej mnie zaabsorbował i skłonił do szybkiego rozwiązania zagadki tajemniczego seryjnego mordercy.
Osadzenie akcji gry w latach czterdziestych ubiegłego wieku z charakterystycznym dla tamtego okresu stylem to element, który bardzo przypadł mi do gustu. Typowa moda, fryzury, muzyka jazzowa czy design samochodów idealnie budują klimat i nastrój. Od razu na myśl rzuciła mi się ogrywana ongiś Mafia, którą to bardzo mile wspominam. Brawa się należą za świetnie oddane Los Angeles, nieraz z miejscówkami pokrywającymi się z rzeczywistymi lokacjami, ot choćby popularne wzgórze z jeszcze pierwotnym napisem Hollywodland. Sama mapa jest sporych rozmiarów, jest więc co pozwiedzać. Szkoda jednak, iż na dobrą sprawę nie ma zbyt wiele do roboty. Niby są tam do zebrania rolki filmowe (coś na wzór tagów, balonów i innych pierdół z GTA), ale są tak skrzętnie ukryte, że bez jakiegoś poradnika trudno je zebrać. Sam napotkałem samodzielnie tylko jedną taśmę i to przez przypadek. Prócz tego można pobawić się w kolekcjonowanie samochodów czy odkrywanie landmarków, ale imo są to zwykłe zapchajdziury, za które nic nie dostajemy prócz niewielkich punktów doświadczenia. Gdyby nie trofea, jakoś szczególnie bym się nimi nie przejmował.
Z L.A. Noire spędziłem ponad 30 godzin, jednak nie wszystkie przebalowane minuty uznaje za przyjemne, w czym duża zasługa mankamentu, na który skarżyłem się na początku. W każdym razie gra ma swój własny pomysł na siebie, na pewno się wyróżnia wśród innych tytułów i potrafi dostarczyć nieco nietuzinkowej zabawy. Na pewno warto spróbować.