Podobnie jak rok temu, również na przełomie sierpnia i września, naszła mnie nagła chęć na ogrywanie strzelanin w perspektywie pierwszoosobowej. Ciekawostką jest fakt, że w obu przypadkach dotyczyło to gier z konkurencyjnych serii, które ograłem w tej samej kolejności - najpierw przedstawiciel "
Call of Duty", a później "
Medal of Honor". Pomimo faktu, że rozmawiamy o tych samych seriach to same gry ciężko ze sobą zestawić - "
Big Red One" i "
Finest Hour" to odmienne mechaniki rozgrywki, to samo tyczy się też pary "
Vanguard" i "
European Assault". Ogółem rzecz biorąc tegoroczne wojenne zmagania były trudniejszym wyzwaniem, aczkolwiek obie gry udało mi się ukończyć i właśnie odnośnie tej drugiej chciałbym wypowiedzieć się w tym temacie.
Zacznijmy od tego, że po przeczytaniu postów Mr.Q i Krasza odnośnie trudności "
Medal of Honor: European Assault" chciałem początkowo rozpocząć rozgrywkę na poziomie trudności "Easy", ale mimo wszystko postanowiłem zaryzykować i wybrałem jednak poziom "Medium". Jednocześnie postanowiłem powtórzyć wyczyn Krasza tj. zdobycie wszystkich medali. Żeby nie psuć Wam przyjemności czytania tego tekstu, wyjawię czy mi się udało nam samym końcu.
Wcielamy się w rolę Williama Holta, który został naznaczony przez samego prezydenta Stanów Zjednoczonych jako człowiek mający odmienić losy drugiej wojny światowej. Zostajemy wybrani dowódcą nowo utworzonego oddziału, nad którym pieczę sprawuje William Donovan, szef Office of Strategic Service. Kierując losami tego żołnierza zapoznamy się z przebiegiem jednych z największych bitew drugiej wojny światowej. Na potrzeby każdej z misji autorzy przygotowali szereg zadań. Te z kolei dzielą się na zadania główne i poboczne. Jest to jedna z największych zalet tej pozycji, ponieważ rozgrywka ma charakter nieliniowy, dzięki czemu misje możemy wykonywać na wiele sposobów - do celu prowadzi zazwyczaj kilka dróg, a niektóre zadania możemy wykonywać w odmiennej kolejności. Ciekawostką jest fakt, iż zadania poboczne nie są widoczne w naszym dzienniku, lecz musimy je odkryć podczas rozgrywki. Jest to w pewnym sensie zachęta do eksplorowania terenu misji i muszę przyznać, że prezentuje się to bardzo ciekawie - sprawia wrażenie, jakby nie było to wcześniej przygotowane, lecz akurat w trakcie misji odkryto dany problem (zwykle zadania poboczne toczą się wokół typowych dla pól bitewnych działań np. zniszczenie czołgów, wysadzenie dział etc.).
W każdej misji musimy rozprawić się z jakimś niemieckim oficerem. Taki osobnik cechuje się większą wytrzymałością na obrażenia i siłą ognia. Można powiedzieć, że ma to charakter walk z bossami, aczkolwiek nie sprawiało mi to większego problemu - wystarczyło schować się za osłoną, unikać rzucanych przez niego granatów i nie wychylać się, gdy strzela i celować w głowę. Wszystko dlatego, że mimo swoich statystyk bossowie mieli inteligencje na poziomie zwykłych żołnierzy tj. siedzieli za osłoną i co jakiś czas wychylali się żeby oddać strzał. Nawet lepiej, że nie byli wymagającymi przeciwnikami - już bez tego gra była trudna. Misje w dwóch pierwszych kampaniach udawało mi się kończyć za pierwszym, drugim razem. Hardcorowe stały się misje rosyjskie i belgijskie. W głównej mierze za sprawą ich długości i nagłego skoku poziomu trudności w końcówkach (zwłaszcza dwie ostatnie misje w Belgii), o czym już wspominał Kraszu.
Poziom trudności w "
Medal of Honor: Wojna w Europie" wzrósł dzięki zastosowaniu jednego z najłatwiejszych sposobów na wydłużenie gry tj. udziwnienie systemu checkpointów. W omawianym tytule autorzy postanowili zrezygnować z systemu checkpointów. Na całe szczęście nie powielono schematu ze wcześniejszych odsłon serii, lecz dano graczom taryfę ulgową w postaci apteczek i odrodzeń. Ilość tych udogodnień jest zależna od wybranego poziomu trudności oraz naszych poczynań w trakcie misji - zaliczenie wszystkich misji w kampanii na złoto i otrzymanie medalu za kampanię daje nam jedno odrodzenie, zaś utrzymanie przy życiu naszych towarzyszy (pod swoją komendę dostajemy trzech żołnierzy) daje nam dodatkowe apteczki (jeden żyjący kompan = jedna apteczka). System ten wymusza na graczu ciągłe powtarzanie od początku tych trudniejszych misji. Potrafi to być irytujące, gdyż najczęściej przyjdzie nam zginąć pod koniec misji, co wiąże się ze wspomnianymi trudniejszymi końcówkami oraz, co chyba oczywiste, wytraconymi apteczkami i odrodzeniami. Misję finałową powtarzałem kilka razy, najczęściej ginąłem w tym bunkrze, gdy musiałem walczyć z wybiegającymi w grupach wrogami.
Innym "ułatwiaczem" jest pasek adrenaliny. Po jego aktywowaniu ekran zostaje okraszony specjalnym filtrem graficznym, bohater staje się nieśmiertelny, broń ma nieograniczoną ilość naboi. Po prostu jesteśmy swoistym tankiem, który kosi wrogów niczym kosiarka spalinowa firmy Bosch trawę. Aby doszło do uaktywnienia tego trybu musimy napełnić wspomniany pasek adrenaliny poprzez swoje bohaterskie czyny na placu boju (strzały w głowę, zabicie kilku wrogów w krótkim odstępie czasu, leczenie kolegów i inne). Dodaje to swoistego smaczku rozgrywce, aczkolwiek zmniejsza realizm starć. Biorąc pod uwagę, że gry wideo i realizm to nie synonimy, możemy przymknąć na to oko.
Sterowany przez nas bohater jest dowódcą, toteż pod swoją komendę otrzymujemy trzech żołnierzy, którym możemy wydawać proste polecenia (wygląda to podobnie do "
Brothers in Arms", lecz taktyka jest ograniczona dwoma poleceniami - wskazanie miejsca, do którego mają się udać oraz przywołanie ich do nas). Towarzysze są bardzo przydatni, ponieważ rzeczywiście biorą udział w walce, a nie jak w przypadku innych gier z gatunku tworzą tło. Przyznam, że nie raz wysyłałem ich jako mięso armatnie żeby sprawdzili czy w budynku są wrogowie.
Nie mogę się zgodzić z Mr.Q, który powiedział, iż grafika w tej pozycji jest średnia. W moim subiektywnym odczuciu oprawa wizualna jest przyzwoita, żeby nie powiedzieć bardzo dobra, oczywiście biorąc pod uwagę datę premiery gry. W każdym razie jest to o wiele ładniejszy shooter, aniżeli starszy o rok "
Call of Duty: Finest Hour". Jednak to nie grafika jest rzeczą, która najlepiej oddziaływała na moje zmysły. Mianowice mam na myśli kapitalną ścieżkę dźwiękową, po prostu nie da się opisać tego, jak bardzo podobał mi się główny motyw muzyczny lecący w menu gry.
Kolejnym pozytywnym aspektem tej gry jest sterowanie. Autorom należą się słowa uznania za mnogość dostępnych konfiguracji przycisków na padzie - sam wybrałem konfigurację "Sharpshooter". Szczególnie podobało mi się wychylanie za pomocą lewej gałki analogowej.
"
Medal of Honor: European Assault" to bez dwóch zdań najlepszy wojenny shooter, z którym przyszło mi się zmierzyć na PlayStation 2. Pomimo wygórowanego poziomu trudności i irytacji związanej z ponownym podchodzeniem do zaliczania danego poziomu, gra sprawiała mi przyjemność za sprawą sposobu ukazania drugiej wojny światowej w grach wideo. Najbardziej podobały mi się filmiki wprowadzające nas do każdej kampanii - nie było to zwykłe puszczenie filmu dokumentalnego, lecz sposób narracji, zwłaszcza w osobie narratora (głos starszego pana, który nagle przechodzi zmianę i staje się o wiele młodszy).