Wiele braków można ZOMBI zarzucić i praktycznie ze wszystkimi się zgodzę, ale kurde ... ta gra trzyma mnie przy konsoli! Surowizna straszna w lokacjach z domieszką jakiegoś dziwnego filtra obrazu, który dodatkowo wszystko jakby rozmywał. Wczoraj szarpałem jednak do około 1 w nocy albo i lepiej, a i tak musiałem się zmusić do odpuszczenia rozgrywki. Ta produkcja mnie autentycznie wkręciła i w tej chwili uważam ją za tytuł z drugiego/trzeciego szeregu, który jednak do plusa nadaje się idealnie. Ma swoje atuty i pozwala na satysfakcjonującą zabawę. Intuicja gracza po raz kolejny mnie nie zawiodła (nie przypadkowo właśnie teraz odpaliłem subskrypcję).
Współczesne gry idą w kierunku totalnego rozbudowania. Czasami mam ogromną ochotę się sprawdzić w czymś co uchodzi za trudne. Mam tu na myśli topowe obecnie Dark Souls 3, starszych braci tej gry, oraz ich siostrę - Bloodborne. Zerkam sobie wówczas na jakiś gameplay, czy wideorecenzję z YouTube i dostaję kopa w twarz za sprawą ekranów statystyk, klas postaci, przedmiotów magicznych i innych bzdur. Gry RPG nie są dla mnie. Nic mnie tak nie męczy jak marnowanie czasu w menu. Nie założę pierścionka to szybciej zginę. Źle zainwestuję zdobyte punkty doświadczenia - również będzie niewesoło. W grach samochodowych to samo - wybór opon, zawieszenia czy innego spoilera. Nie znam się na tym, nie chce mi się tracić czasu na studiowanie poradników. Chcę być na planszy tu i teraz i zaliczać kolejne wyzwania.
A poczciwe ZOMBI oferuje taką właśnie oldschoolową, względną prostotę. Plecak nie jest duży, ale da się znaleźć kilka rodzajów broni, są granaty, miny, koktajle ogniowe, kilka rodzajów apteczek. Klasyka niezbędna do przetrwania. I do przodu. Nie ma tutaj poczucia "jak mam to w ogóle zacząć"...? Zawsze takie gry ceniłem. Może dlatego, że wychowałem się na prostocie wynikającej z tego, że z grami jestem od czasów NES'a (a i ATARI nie jest mi obce).
Różnorodność lokacji się pojawiła. Odwiedziłem na przykład dyskotekę (sic!) z zombiakami, kolorowe przedszkole, szersze podwórka z szuwarami, oczkami wodnymi, kanały, widziałem piękny londyński most. Zaczęło być przyjemnie. Przyzwyczaiłem się po prostu do grafiki i skupiam się na pozytywach. Gra ma dobrą mechanikę. Postać ma bardzo dobrze wyważone tempo marszu. W obliczu zagrożenia można skorzystać ze sprintu. Gameplay mnie nie męczy. To gra oparta na eksploracji i backtrackingu, który jednak odbieram pozytywnie.
No i wisienka, o której przekonałem się podczas wczorajszej sesji - gra autentycznie mnie przestraszyła co nie udało się Silent Hill 1/2. Owszem w Cichym Wzgórzu bardzo nieprzyjemne były akcje w alternatywnym miasteczku. Piramidek powodował nerwówkę i szybsze bicie serca, ale nie zdarzyło mi się dosłownie odbić od ekranu.
ZOMBI potrafi uśpić. Generalnie na planszach nie hasają hordy umarlaków. To raczej pojedynczy maruderzy, ewentualnie mała grupka, którą po chwili zastanowienia nad taktyką można załatwić. Zmasowany atak twórcy stosują ale bardzo oszczędnie, w związku z czym, taki moment nie staje się powszedni, a urasta w oczach gracza do miana momentu wyjątkowego.
Cisnę sobie po ciemnych lochach. Ekran to "kółko" pokazujące akurat to co oświetla latarka. Widzę przed sobą postać, która otoczona jest jakby błyskawicami. Co to k... jest!? Nie spotkałem tego wcześniej. W tej grze nie ma walk z bossami. Po prostu nowy typ zombiaka albo inna maszkara? Już jest nerwowo... Zdecydowanie bardziej wytrzymała, ale tłukę ją z powodzeniem kijem i po chwili spokój. Wiem jednak, że jej nie zabiłem. Po chwili runda druga, ale jestem opanowany i konsekwentnie tłukę kijem i ponownie daję radę. Niepokojące audio ustaje, ale nie czuje się pewnie. Nagle migawka/flash na cały ekran z wykrzywioną mordą coś na wzór okładki tej gry. Mam dobre słuchawki na uszach, jest noc także możecie sobie wyobrazić efekt. Zamarłem po prostu i głęboko odetchnąłem po tej akcji. Byłem w szoku, a po chwili cieszyłem się, że twórcy dali mi po emocjach. To w sumie bardzo słaby sposób straszenia, nic innowacyjnego, ale kurna działa.
AKTUALIZACJA 20.04.2016
Wczorajsza sesja pozwoliła mi ujrzeć napisy końcowe. Grę ukończyłem na poziomie Normal. W pewnym momencie gra sugeruje rychłe zakończenie, ale nie jest tak hop - do ogrania pozostaje jeszcze spory kawałek i w zasadzie to aż zacząłem się spieszyć (bo trzeba w końcu trochę pospać). Po dłuższym fragmencie rozgrywki wreszcie wchodzą upragnione napisy i fajna piosenka końcowa. Odetchnąłem z ulgą, ale ... [spoiler]po napisach zaczyna się atak hordy zombiaków niespotykany wcześniej w tej grze. W zasadzie to dopiero początek długiego zakończenia. Przez długi fragment walczę kijem, bo cały ekwipunek już dawno poszedł się kochać. W końcu sytuacja staje się na tyle dramatyczna, że decyduję się na nieporadną ucieczkę. Z duszą na ramieniu udaje mi się wydostać na zewnątrz i znowu następuje kawałek marszu w stronę wieży. Tutaj ponownie rozgrywa się ostra jatka. Aż jestem w szoku, że jakoś udaje mi się przetrwać mimo nerwowej walki wręcz. Skórę ratuje mi celny rzut jedynym posiadanym koktajlem Mołotowa w grupę wroga. Cud normalnie.
Wchodzę na dalszy dziedziniec, a później do budynku. Nad głową ciągle widzę i słyszę samolot, który prawdopodobnie zabierze mnie z tego zgniłego miasta opanowanego przez chodzących umarłych. Muszę tylko dotrzeć do odpowiedniego miejsca (a przynajmniej tak mi się wydaje). Moje życie wisi na włosku i ... zabija mnie najsłabsza istota robiąca w ZOMBI za przeciwnika - maruder, który czołga się po podłodze, ponieważ chodzić już nie może. Nie zauważyłem dziada w mroku, źle skierowałem snop światła latarki, spieszyłem się. Na zapis w tej grze trzeba sobie zasłużyć. Nie można tego zrobić w dowolnym momencie. Niestety.
W związku z tym, kiedy jeszcze żyłem, niczego nie mogłem zrobić dla zabezpieczenia własnego tyłka na wypadek zgonu. Samolot odlatuje, gra kończy się na dobre, a ja czuję ogromny niedosyt, że mi się nie udało. Czuję, że mogło być inaczej. Że istnieje w tej grze "dobre" zakończenie. Nie wiem czy tak jest, bo nie podglądałem na YT. Mimo późnej pory robię reset gry, zadowolony z siebie, że wpadłem na genialny pomysł wczytania ostatniego save'a. Będę musiał ponownie przejść trudne walki, ale z pewnością mi się uda. Albo od razu twardo zacznę im uciekać i zaoszczędzę naboje? Nic z tego - po tamtym zgonie gra automatycznie zrobiła zapis. Ktoś w UBI jest k... złośliwy.
Żeby się przekonać o ewentualnym "dobrym" zakończenie musiałbym przejść grę ponownie i maksymalnie się skupić/przygotować na finałową jatkę. Na normalu w tym momencie byłem goły, a kij jest dobry na 1-2 przeciwników. [/spoiler]
Kolejny wielki niedosyt to fakt, że nie udało mi się zatłuc na NORMALU 100 wrogów pod rząd. Kilkukrotnie byłem naprawdę blisko, ale za każdym razem pojawiał się moment, w którym ginąłem. Jest jeszcze trofeum za ubicie 200 truposzy na jednym życiu pod rząd, ale naprawdę trzeba by było w tej grze być bardzo ostrożnym żeby na normalu zdobyć to trofeum. Jest to jak najbardziej możliwe, ale wymaga nieustannego grzebania w ekwipunku i przygotowywania się na zagrożenie, którego jeszcze nie widać. A podczas normalnego grania często o tym zapominałem skupiając się na szukaniu właściwej ścieżki do celu.
[spoiler]Naprawdę trudne jest przetrwanie na arenie i sama końcówka (po napisach). Strasznie pluję sobie w brodę, że mi się nie udało. Za bardzo mnie napisy rozluźniły. Nie spodziewałem się, że po "końcu" gry zakończenie może się dopiero zacząć. Dziwny zabieg, ale kurde twórcy mnie przechytrzyli. Mam wrażenie, że to zagrywka sugerująca ponowne podjęcie wyzwania. "Tyle starań tylko po to, aby stać się jednym z nich? Tak nie może być! Muszę przetrwać do końca". Takie myśli od razu po tym finałowym zgonie dręczą gracza. Mam moralniaka, poczucie porażki. I nie mogę, motyla noga jego mać, wczytać ostatniego save'a!
Kiedy odpalasz ZOMBI wita cię pytanie - How long will you survive? Przetrwać można naprawdę długo. Najlepsi przechodzili tę grę na WiiU na jednym życiu. Nawet jeżeli zginiesz w trakcie rozgrywki, to odrodzisz się w pierwszej lokacji w ciele innego bohatera i będziesz mógł kontynuować zabawę. Najlepszym sposobem na pozyskanie cennego oręża jest dojście do miejsca zgonu poprzedniego bohatera i zabicie go. Czyli w sumie, aby przejść grę, kilkukrotnie zabijasz samego siebie. W tej produkcji to normalne, ale ta ostateczna klęska boli. No kurde jak mogłem dać się takiemu żałosnemu przeciwnikowi!? Przed chwilą tłukłem kijem naprawdę wytrzymałych przeciwników w kaskach i jakoś mi się udało. A zabił mnie nic nie znaczący, pełzający maruder, któremu można roztrzaskać zgniły mózg jednym ruchem kija. Zabił mnie w najważniejszym momencie gry! UBI normalnie dało mi w ryj tym finałem. Ciężkie jest życie gamera...[/spoiler]