13-08-2012, 21:26
Recenzja gry Rygar: The Legendary Adventure
O grach z początków PS2 wciąż mówi się za mało i o ile nie są to serie pokroju Gran Turismo czy GTA to gry takie po postu zostają zapomniane. Szkoda, bo może nie zawsze są one tak dopieszczone jak u szczytu panowania PS2, co jest raczej zrozumiałe, ale mimo to często mają wiele do zaoferowania.
Rygar: The Legendary Adventure to nie pierwsze spotkanie z legendarnym wojownikiem. W połowie lat 80. Rygar pojawił się po raz pierwszy i to na sporej palecie platform zaczynając od wersji arcade poprzez Commodore 64, Sega Master System, a na Atari Lynx skończywszy. A ja osobiście znam go z wydanej na NESa gry akcji z elementami RPG, którą określiłbym nawet psychodeliczną. Pewnie dlatego, że posiadałem ją w wersji japońskiej i większość opcji była dla mnie jak czarna magia. Toteż niemal wszystko robiłem w niej po omacku, całymi godzinami wybijając tabuny przeciwników i przechadzając się z jednej planszy do drugiej. Rygar: The Legendary Adventure wydane tylko na PS2 nie jest sequelem wspomianych gier, a grą wykorzystującą pewne znane z nich elementy, dodającą sporo od siebie i oczywiście przeniesieniem Rygara w 3D.
Trochę o fabule. Gra umiejscowiona jest w całkowicie zmyślonym świecie, ale silnie czerpie z tego, którego znamy. Miejsce akcji to wyspa Argus na Morzu Śródziemnym. Uroczystość uhonorowania tytułowego dzielnego wojownika zostaje niespodziewanie przerwana. Tytani porywają księżniczkę Harmonię, a z wyspy urządzają sobie plac zabaw. Rygar, niegdyś gladiator, a dzisiaj zagorzały patriota, dostaje od bogów ważne zadanie. Musi przegonić tytanów z Argus, a jednocześnie uratować Harmonię, co do której żywi dosyć jednoznaczne uczucia. Uratować Harmonię=przywrócić na wyspie harmonię – prawda, że proste? Z przeszłości Rygar nie pamięta prawie nic i tym zagraniem twórcy dali sobie duże pole do popisu. Sama fabuła nie jest jednak porywająca, ale nie ma w niej również sporych nadużyć. Zahacza o związki rodzinne, a kluczowym w niej zagadnieniem jest przeznaczenie. Oprócz filmików jest uzupełniana także znajdowanymi po drodze dokumentami, których szczerze przyznam, że nawet nie przeglądałem.
Rygar należy do gatunku, na którego samą nazwę wiele osób ma uczulenie, a mianowicie jest to przygodowa gra akcji. Dziś nazwalibyśmy ją kalką God of War i rzeczywiście pierwszy kontakt przywołuje takie skojarzenia. Tyle, że to nie kalka, a protoplasta wspomnianej gry, inspiracja. Nie trzeba sokolego wzroku, żeby dostrzec, że Santa Monica Studios czerpało garściami z Rygara przy tworzeniu swojej flagowej serii. W miarę odkrywania kolejnych elementów w grze tylko utwierdzałem się w przekonaniu jak pełne są to garści. Z drugiej strony dla nikogo chyba nie było tajemnicą, że God of War to nic innego jak zebranie najlepszych patentów z kilku uznanych tytułów i wymasterowanie ich do poziomu maksimum. Do tego też trzeba mieć talent. Zresztą Rygar swoimi niektórymi poczynaniami również przywołuje na myśl inne gry pokroju Devil May Cry czy Onimusha. Szkoda tylko, że Kratos doczekał się już niemal franczyzy, a o Rygarze zupełnie zapomniano. Co prawda pojawiła się wersja na konsolę Wii, ale Rygar: The Battle of Argus (bo takie miano zyskał port z PS2) okrzyknięto najgorszym remakiem roku, w którym się ukazał.
Szczególną rolę w grze zajmują 2 najpopularniejsze starożytne mitologie – grecka i jej biedniejsza wersja, czyli rzymska. Lokacje są w dużej mierze wzorowane na antycznej, a dzisiaj pogrążonej w długach Grecji. Twórcy ponoć spędzili trochę czasu w kraju oliwek zbierając materiały, robiąc filmy i zdjęcia dzisiaj już ruin, żeby możliwie jak najwierniej przenieść te tereny do swojej gry. Kolumny, bazy, a nawet całe bloki skalne – to wszystko można zniszczyć. Destrukcja otoczenia w grze sięga naprawdę pokaźnych rozmiarów. Zastrzeżenia można mieć do faktu, że jedne elementy można bez problemu zniszczyć, a inne, wręcz bliźniaczo podobne, choćbyś uderzał w nie całymi godzinami będą stały jak stoją. Nie ma na to reguły, wszystko trzeba samemu sprawdzić w praniu. A warto próbować, bo za zniszczone elementy dostajemy specjalne punkty.
Jak już jesteśmy przy dewastacji mienia to obligatoryjnie trzeba wspomnieć o przedmiocie, którym dokonujemy dzieła zniszczenia. Diskarmor to specjalna tarcza, którą na samym początku otrzymujemy od bogów. Brzmi znajomo? No właśnie. W grze występują 3 rodzaje tarcz, a każda z nich charakteryzuje się innymi właściwościami i jest dobra do czego innego. Jedna przyda się na bliskie ataki, druga na siekanie przeciwników z zachowaniem pewnego dystansu, a ostatnia jest najlepszym rozwiązaniem na całą chmarę przeciwników. Dodatkowo każdą z nich można ulepszać poprzez punkty zdobyte choćby z niszczenia otoczenia czy wreszcie eliminacji rywali. Przełączanie się między tarczami (albo Diskarmorami, jak kto woli) jest dziecinnie proste i można tego dokonywać w ułamkach sekund potrzebnych na polu bitwy. Są też specjalne kamienie nazywane od imion starożytnych bogów. Ares na ten przykład zwiększa siłę ataku, Atena obrony, a Morpheus pozwala na samoistne napełnianie się niebieskiego paska many, bo trzeba wam wiedzieć, że również czarów używa się tu w miarę często. Kamieni w grze jest poukrywana spora ilość, a niezwykłe właściwości każdego z nich czynią je ciekawymi, a przede wszystkimi niezwykle przydatnymi.
Wypuszczanie tarczy przywiązanej łańcuchami do górnych kończyn Rygara i sianie nią zamętu daje masę przyjemności, ale (zawsze musi być jakieś „ale”) ku mojemu niezadowoleniu nie będziemy mieli zbyt wiele okazji do jej używania. Może inaczej – jest tych okazji jak dla mnie zdecydowanie za mało, bo przeciwników jest po prostu niewielka ilość. Występują w liczbie 3 czy 4 typów (głównie odrażające robale czy meduzy) plus każdy z nich posiada swoją ulepszoną, w zamyśle trudniejszą do zgładzenia wersję. I ten fakt, czyli małą różnorodność oponentów można przeboleć, ale to że jest ich garstka w całej grze już tak łatwo nie przejdzie. Mimo, że pod koniec gry częstotliwość ich występowania wzrasta to nie tłumaczy to w żaden sposób faktu, że przez większą część rozgrywki są po prostu rzadkością. Niestety samo ich pojawienie się też trzeba traktować w kategoriach występu gościnnego, bo niski poziom trudności to jedna z większych bolączek Rygara. Tylko jak okiełznamy Diskarmora, a robimy to niemal intuicyjnie, przeciwników siekamy w ultraszybkim tempie jak plasterki sera na pizzę, a większość bossów zaliczyłem za pierwszym podejściem. I nie piszę tego bynajmniej po to, żeby się chwalić, a żeby zwrócić uwagę na problem. Mówię tu o grze na poziomie Normal, bo jest on tym najwyższym do wyboru przy pierwszym starcie. W porównaniu z innymi tytułami na tym poziomie, Rygar wydaje mi się ciut za łatwy. Grę zaliczyłem w niespełna 7 godzin, a czas ten można spokojnie skrócić o godzinę czy nawet dwie, bo nie jestem typem Strusia Pędziwiatra i lubię rozkoszować się rozgrywką, a w kilku miejscach po prostu się zakręciłem. Dosyć irytujący jest nagły przeskok poziomu trudności, jaki ma miejsce na końcu gry. Walka z dwoma bossami pod rząd odbiega znacznie poziomem pod reszty gry. Można się pocieszać, że to niestety domena nie tylko tego tytułu, a dosyć znany problem.
Lokacje w grze będące głównie efektem siania rozpierduchy przez tytanów są niezwykle zróżnicowane. Nie zmienia to jednak faktu, że brak sprintu (na upartego można robić wślizgi) i rywali sprawia, że wydają się one opustoszałe, a wędrówki przez długie korytarze smutne. Napawanie się krajobrazami utrudnia kamera, która w pewnych momentach podąża za nami, co jest bardzo przyjemne, a w innych stoi w miejscu często przy okazji ograniczając nam pole widzenia lub skutecznie dezorientując. Niemniej jednak zielone obszary naszpikowane strumykami wody, świat spustoszony przez magmy czy wreszcie podniebny level robią wrażenie. W trakcie gry napotkamy na 7 różnych światów. Grafika zresztą jak na rok 2002 jest poprawna i nie mogę w niej doszukać się żadnych większych mankamentów.
Brakuje w grze jakichkolwiek elementów zagadkowych, które mogłyby wydłużyć czas gry. Wydłużenie czasu gry można zaserwować sobie poprzez nieuważne śledzenie miejsc, które odwiedzamy. Jeżeli nie będziemy dostatecznie trzeźwo myśleć możemy łatwo wpaść w pułapkę backtrackingu i wędrować z jednego miejsca w drugie nic się przy tym nie posuwając do przodu. Co prawda w grze dostępna jest mapka, ale należy ona raczej do rodzaju tych nieprzydatnych. Pokazuje jedynie ogólny zarys plus miejsca, gdzie możemy zapisać grę. Brak tu jakichkolwiek checkpointów, a każda nasza śmierć kończy się ekranem „Legend is dead” i wznowieniem od ostatniego zapisu. Na całe szczęście, kiedy zginiemy w wyniku upadku, a nie śmierci z rąk przeciwnika, gra cofa nas jedynie o kilka metrów. W każdym razie polecam zapisywanie stanu gry przy każdej nadarzającej się okazji. Elementów zręcznościowych w grze jest całe multum, a w dalszych etapach są one wzbogacone o np. możliwość podciągania się czy bujania na łańcuchu. Bossów w grze jest satysfakcjonująca liczba, a oni sami niezwykle charakterystyczni. Minotaur, Ikar, tytani jak Tyfon czy Kronos to tylko część person, które spotkamy na drodze swojej legendarnej przygody.
Warto czasami przystanąć i rozejrzeć się, bo w grze poukrywanych jest niezliczona liczba secretsów czy bonusów. Zbieranie ich odblokowuje bardzo ciekawe grafiki koncepcyjne, muzykę, filmiki czy daje nam dodatkowe umiejętności. Twórcy wykazali się także poczuciem humoru, bo w miejsce tarczy możemy odblokować pizzę czy gitarę, które mają taką samą siłę rażenia jak Diskarmor w tradycyjnym wyglądzie. Same combosy w grze są niezwykle efektowne, a po drodze napotkamy na kolejne sekwencje ataków do odblokowania. Wisienką na torcie jest ukryta arena będąca ukłonem w stronę gry wydanej na NESa, gdzie oddano nam do dyspozycji 30 leveli. Pokonanie każdego z nich wypełnionego dla odmiany po brzegi przeciwnikami jest bogato premiowane i pozwala zdobyć cenne doświadczenie, które przyda się na końcu gry. Co bardziej obeznani gracze mogą kojarzyć tego typu nabijacze z serii Onimusha czy choćby God of War, gdzie występuje to jako osobny tryb. Muzyka w grze oczywiście jest, słychać nawet czasami świsty wiatru, ale prawdę mówiąc nie zwróciłem na nią większej uwagi.
Słowem podsumowania - Rygar: The Legendary Adventure to niezwykle ciekawa przygoda, acz krótka. Mało wygodna kamera, niewystarczająca liczba przeciwników (nie licząc bossów) i krótki czas gry to w kolejności wzrastającej jej główne grzechy. Dopiero po przejściu gry dostajemy do dyspozycji poziom Hard i myślę, że duża część graczy nie odmówi sobie tej przyjemności kolejnego zaliczenia gry tym razem już na wyższym poziomie. Ja się bawiłem przy grze bardzo dobrze, używanie Diskarmoru jest niezwykle miodne, a grę śmiało mogę zaliczyć do czołówki tytułów na PS2.
Ocena: 8+/10
Zezwalam na nawet hurtowe cytowanie tekstu, ale wyłącznie z zastrzeżeniem podania autora i nieprzypisywania sobie rzecz jasna moich słów ;)
O grach z początków PS2 wciąż mówi się za mało i o ile nie są to serie pokroju Gran Turismo czy GTA to gry takie po postu zostają zapomniane. Szkoda, bo może nie zawsze są one tak dopieszczone jak u szczytu panowania PS2, co jest raczej zrozumiałe, ale mimo to często mają wiele do zaoferowania.
Rygar: The Legendary Adventure to nie pierwsze spotkanie z legendarnym wojownikiem. W połowie lat 80. Rygar pojawił się po raz pierwszy i to na sporej palecie platform zaczynając od wersji arcade poprzez Commodore 64, Sega Master System, a na Atari Lynx skończywszy. A ja osobiście znam go z wydanej na NESa gry akcji z elementami RPG, którą określiłbym nawet psychodeliczną. Pewnie dlatego, że posiadałem ją w wersji japońskiej i większość opcji była dla mnie jak czarna magia. Toteż niemal wszystko robiłem w niej po omacku, całymi godzinami wybijając tabuny przeciwników i przechadzając się z jednej planszy do drugiej. Rygar: The Legendary Adventure wydane tylko na PS2 nie jest sequelem wspomianych gier, a grą wykorzystującą pewne znane z nich elementy, dodającą sporo od siebie i oczywiście przeniesieniem Rygara w 3D.
![[Obrazek: Rygar-NES-Gameplay-Screenshot-2.png]](http://obsoletegamer.com/wp-content/uploads/2012/02/Rygar-NES-Gameplay-Screenshot-2.png)
Trochę o fabule. Gra umiejscowiona jest w całkowicie zmyślonym świecie, ale silnie czerpie z tego, którego znamy. Miejsce akcji to wyspa Argus na Morzu Śródziemnym. Uroczystość uhonorowania tytułowego dzielnego wojownika zostaje niespodziewanie przerwana. Tytani porywają księżniczkę Harmonię, a z wyspy urządzają sobie plac zabaw. Rygar, niegdyś gladiator, a dzisiaj zagorzały patriota, dostaje od bogów ważne zadanie. Musi przegonić tytanów z Argus, a jednocześnie uratować Harmonię, co do której żywi dosyć jednoznaczne uczucia. Uratować Harmonię=przywrócić na wyspie harmonię – prawda, że proste? Z przeszłości Rygar nie pamięta prawie nic i tym zagraniem twórcy dali sobie duże pole do popisu. Sama fabuła nie jest jednak porywająca, ale nie ma w niej również sporych nadużyć. Zahacza o związki rodzinne, a kluczowym w niej zagadnieniem jest przeznaczenie. Oprócz filmików jest uzupełniana także znajdowanymi po drodze dokumentami, których szczerze przyznam, że nawet nie przeglądałem.
![[Obrazek: graficos1.jpg]](http://filmesegames.com.br/wp-content/uploads/2012/02/graficos1.jpg)
Rygar należy do gatunku, na którego samą nazwę wiele osób ma uczulenie, a mianowicie jest to przygodowa gra akcji. Dziś nazwalibyśmy ją kalką God of War i rzeczywiście pierwszy kontakt przywołuje takie skojarzenia. Tyle, że to nie kalka, a protoplasta wspomnianej gry, inspiracja. Nie trzeba sokolego wzroku, żeby dostrzec, że Santa Monica Studios czerpało garściami z Rygara przy tworzeniu swojej flagowej serii. W miarę odkrywania kolejnych elementów w grze tylko utwierdzałem się w przekonaniu jak pełne są to garści. Z drugiej strony dla nikogo chyba nie było tajemnicą, że God of War to nic innego jak zebranie najlepszych patentów z kilku uznanych tytułów i wymasterowanie ich do poziomu maksimum. Do tego też trzeba mieć talent. Zresztą Rygar swoimi niektórymi poczynaniami również przywołuje na myśl inne gry pokroju Devil May Cry czy Onimusha. Szkoda tylko, że Kratos doczekał się już niemal franczyzy, a o Rygarze zupełnie zapomniano. Co prawda pojawiła się wersja na konsolę Wii, ale Rygar: The Battle of Argus (bo takie miano zyskał port z PS2) okrzyknięto najgorszym remakiem roku, w którym się ukazał.
Szczególną rolę w grze zajmują 2 najpopularniejsze starożytne mitologie – grecka i jej biedniejsza wersja, czyli rzymska. Lokacje są w dużej mierze wzorowane na antycznej, a dzisiaj pogrążonej w długach Grecji. Twórcy ponoć spędzili trochę czasu w kraju oliwek zbierając materiały, robiąc filmy i zdjęcia dzisiaj już ruin, żeby możliwie jak najwierniej przenieść te tereny do swojej gry. Kolumny, bazy, a nawet całe bloki skalne – to wszystko można zniszczyć. Destrukcja otoczenia w grze sięga naprawdę pokaźnych rozmiarów. Zastrzeżenia można mieć do faktu, że jedne elementy można bez problemu zniszczyć, a inne, wręcz bliźniaczo podobne, choćbyś uderzał w nie całymi godzinami będą stały jak stoją. Nie ma na to reguły, wszystko trzeba samemu sprawdzić w praniu. A warto próbować, bo za zniszczone elementy dostajemy specjalne punkty.
![[Obrazek: Rygar1.6.jpg]](https://3.bp.blogspot.com/-QsAeB7vzWiM/T0-9xttb0lI/AAAAAAAAATU/Nnr0pXzpXxQ/s1600/Rygar1.6.jpg)
Jak już jesteśmy przy dewastacji mienia to obligatoryjnie trzeba wspomnieć o przedmiocie, którym dokonujemy dzieła zniszczenia. Diskarmor to specjalna tarcza, którą na samym początku otrzymujemy od bogów. Brzmi znajomo? No właśnie. W grze występują 3 rodzaje tarcz, a każda z nich charakteryzuje się innymi właściwościami i jest dobra do czego innego. Jedna przyda się na bliskie ataki, druga na siekanie przeciwników z zachowaniem pewnego dystansu, a ostatnia jest najlepszym rozwiązaniem na całą chmarę przeciwników. Dodatkowo każdą z nich można ulepszać poprzez punkty zdobyte choćby z niszczenia otoczenia czy wreszcie eliminacji rywali. Przełączanie się między tarczami (albo Diskarmorami, jak kto woli) jest dziecinnie proste i można tego dokonywać w ułamkach sekund potrzebnych na polu bitwy. Są też specjalne kamienie nazywane od imion starożytnych bogów. Ares na ten przykład zwiększa siłę ataku, Atena obrony, a Morpheus pozwala na samoistne napełnianie się niebieskiego paska many, bo trzeba wam wiedzieć, że również czarów używa się tu w miarę często. Kamieni w grze jest poukrywana spora ilość, a niezwykłe właściwości każdego z nich czynią je ciekawymi, a przede wszystkimi niezwykle przydatnymi.
Wypuszczanie tarczy przywiązanej łańcuchami do górnych kończyn Rygara i sianie nią zamętu daje masę przyjemności, ale (zawsze musi być jakieś „ale”) ku mojemu niezadowoleniu nie będziemy mieli zbyt wiele okazji do jej używania. Może inaczej – jest tych okazji jak dla mnie zdecydowanie za mało, bo przeciwników jest po prostu niewielka ilość. Występują w liczbie 3 czy 4 typów (głównie odrażające robale czy meduzy) plus każdy z nich posiada swoją ulepszoną, w zamyśle trudniejszą do zgładzenia wersję. I ten fakt, czyli małą różnorodność oponentów można przeboleć, ale to że jest ich garstka w całej grze już tak łatwo nie przejdzie. Mimo, że pod koniec gry częstotliwość ich występowania wzrasta to nie tłumaczy to w żaden sposób faktu, że przez większą część rozgrywki są po prostu rzadkością. Niestety samo ich pojawienie się też trzeba traktować w kategoriach występu gościnnego, bo niski poziom trudności to jedna z większych bolączek Rygara. Tylko jak okiełznamy Diskarmora, a robimy to niemal intuicyjnie, przeciwników siekamy w ultraszybkim tempie jak plasterki sera na pizzę, a większość bossów zaliczyłem za pierwszym podejściem. I nie piszę tego bynajmniej po to, żeby się chwalić, a żeby zwrócić uwagę na problem. Mówię tu o grze na poziomie Normal, bo jest on tym najwyższym do wyboru przy pierwszym starcie. W porównaniu z innymi tytułami na tym poziomie, Rygar wydaje mi się ciut za łatwy. Grę zaliczyłem w niespełna 7 godzin, a czas ten można spokojnie skrócić o godzinę czy nawet dwie, bo nie jestem typem Strusia Pędziwiatra i lubię rozkoszować się rozgrywką, a w kilku miejscach po prostu się zakręciłem. Dosyć irytujący jest nagły przeskok poziomu trudności, jaki ma miejsce na końcu gry. Walka z dwoma bossami pod rząd odbiega znacznie poziomem pod reszty gry. Można się pocieszać, że to niestety domena nie tylko tego tytułu, a dosyć znany problem.
![[Obrazek: rygarps2-10.jpg]](http://hardcoregaming101.net/rygar/rygarps2-10.jpg)
Lokacje w grze będące głównie efektem siania rozpierduchy przez tytanów są niezwykle zróżnicowane. Nie zmienia to jednak faktu, że brak sprintu (na upartego można robić wślizgi) i rywali sprawia, że wydają się one opustoszałe, a wędrówki przez długie korytarze smutne. Napawanie się krajobrazami utrudnia kamera, która w pewnych momentach podąża za nami, co jest bardzo przyjemne, a w innych stoi w miejscu często przy okazji ograniczając nam pole widzenia lub skutecznie dezorientując. Niemniej jednak zielone obszary naszpikowane strumykami wody, świat spustoszony przez magmy czy wreszcie podniebny level robią wrażenie. W trakcie gry napotkamy na 7 różnych światów. Grafika zresztą jak na rok 2002 jest poprawna i nie mogę w niej doszukać się żadnych większych mankamentów.
Brakuje w grze jakichkolwiek elementów zagadkowych, które mogłyby wydłużyć czas gry. Wydłużenie czasu gry można zaserwować sobie poprzez nieuważne śledzenie miejsc, które odwiedzamy. Jeżeli nie będziemy dostatecznie trzeźwo myśleć możemy łatwo wpaść w pułapkę backtrackingu i wędrować z jednego miejsca w drugie nic się przy tym nie posuwając do przodu. Co prawda w grze dostępna jest mapka, ale należy ona raczej do rodzaju tych nieprzydatnych. Pokazuje jedynie ogólny zarys plus miejsca, gdzie możemy zapisać grę. Brak tu jakichkolwiek checkpointów, a każda nasza śmierć kończy się ekranem „Legend is dead” i wznowieniem od ostatniego zapisu. Na całe szczęście, kiedy zginiemy w wyniku upadku, a nie śmierci z rąk przeciwnika, gra cofa nas jedynie o kilka metrów. W każdym razie polecam zapisywanie stanu gry przy każdej nadarzającej się okazji. Elementów zręcznościowych w grze jest całe multum, a w dalszych etapach są one wzbogacone o np. możliwość podciągania się czy bujania na łańcuchu. Bossów w grze jest satysfakcjonująca liczba, a oni sami niezwykle charakterystyczni. Minotaur, Ikar, tytani jak Tyfon czy Kronos to tylko część person, które spotkamy na drodze swojej legendarnej przygody.
![[Obrazek: 51447QSQ2SL.jpg]](http://ecx.images-amazon.com/images/I/51447QSQ2SL.jpg)
Warto czasami przystanąć i rozejrzeć się, bo w grze poukrywanych jest niezliczona liczba secretsów czy bonusów. Zbieranie ich odblokowuje bardzo ciekawe grafiki koncepcyjne, muzykę, filmiki czy daje nam dodatkowe umiejętności. Twórcy wykazali się także poczuciem humoru, bo w miejsce tarczy możemy odblokować pizzę czy gitarę, które mają taką samą siłę rażenia jak Diskarmor w tradycyjnym wyglądzie. Same combosy w grze są niezwykle efektowne, a po drodze napotkamy na kolejne sekwencje ataków do odblokowania. Wisienką na torcie jest ukryta arena będąca ukłonem w stronę gry wydanej na NESa, gdzie oddano nam do dyspozycji 30 leveli. Pokonanie każdego z nich wypełnionego dla odmiany po brzegi przeciwnikami jest bogato premiowane i pozwala zdobyć cenne doświadczenie, które przyda się na końcu gry. Co bardziej obeznani gracze mogą kojarzyć tego typu nabijacze z serii Onimusha czy choćby God of War, gdzie występuje to jako osobny tryb. Muzyka w grze oczywiście jest, słychać nawet czasami świsty wiatru, ale prawdę mówiąc nie zwróciłem na nią większej uwagi.
Słowem podsumowania - Rygar: The Legendary Adventure to niezwykle ciekawa przygoda, acz krótka. Mało wygodna kamera, niewystarczająca liczba przeciwników (nie licząc bossów) i krótki czas gry to w kolejności wzrastającej jej główne grzechy. Dopiero po przejściu gry dostajemy do dyspozycji poziom Hard i myślę, że duża część graczy nie odmówi sobie tej przyjemności kolejnego zaliczenia gry tym razem już na wyższym poziomie. Ja się bawiłem przy grze bardzo dobrze, używanie Diskarmoru jest niezwykle miodne, a grę śmiało mogę zaliczyć do czołówki tytułów na PS2.
Ocena: 8+/10
Zezwalam na nawet hurtowe cytowanie tekstu, ale wyłącznie z zastrzeżeniem podania autora i nieprzypisywania sobie rzecz jasna moich słów ;)