Policenauts
#1
Kiedy Hideo Kojima był w miarę młody, zaś jego twory nie sprowadzały się tylko i wyłącznie do kolejnych odsłon uniwersum z wężami w rolach głównych, wraz z kolegami z Konami popełnił grę, która w pewnych kręgach stała się kultową. Niestety ku niezadowoleniu graczy z zachodu tytuł nigdy nie został wydany poza granicami Japonii, aczkolwiek były plany jej przetłumaczenia na zrozumiały dla nich język. Musieli więc wziąć sprawy w swoje własne ręce i tak, po blisko piętnastu latach od premiery, wydali własną lokalizację, oczywiście nieoficjalną. Mowa o grze Policenauts.

Szybki postęp naukowo-techniczny przyczynił się do równie szybkiego okiełznania martwej przestrzeni wokół Ziemi. W roku 2010 ludzkość dokonała rzeczy niebywałej - udało się jej zbudować w pełni funkcjonalną wraz z całym ekosystemem, przyjazną ludzkiemu organizmowi pozaziemską kolonię, która w ciągu paru najbliższych lat zostanie zasiedlona przez pierwszych imigrantów. Nad bezpieczeństwem ludzi na nowej „ziemi” czuwać ma świeżo utworzona, specjalna jednostka o nazwie „Policenauts”, w skład której wchodzi pięciu elitarnych policjantów wybranych spośród kandydatów z całego świata. Trzy lata po tym wydarzeniu, nasi śmiałkowie udają się na kolonię, by przeprowadzić testy nowych skafandrów kosmicznych. Dochodzi jednak do (nie)planowanego incydentu, w którym nasz protagonista, Jonathan Ingram oddziela się od jednostki i dryfuje w głąb mrocznej przestrzeni. Uznany za zaginionego, odnajduje się po 25 latach kosmicznej tułaczki. Życie uratowała mu przytwierdzona do skafandra kapsuła ratunkowa, w której się schronił i przez całe te lata pozostał zahibernowany, co również miało wpływ na jego osobę - bohater mimo, iż posunięty w wieku, to jednak zachował swój młody wygląd. Niestety żadne to dla niego pocieszenie, gdyż wypadek diametralnie odmienił jego życie. Niegdyś na okładkach najpoczytniejszych magazynów, dziś w cieniu dawnego blasku, egzystuje na Ziemi w swoim zapyziałym biurze, parając się fachem prywatnego detektywa. Żyje wspomnieniami, o których niemal z każdego kąta gabinetu przypominają zdjęcia jego byłej żony (która na nowo ułożyła sobie życie na kolonii), przyjaciół z „fantastycznej piątki” czy wycinki z gazet traktujące o jego pionierskich dokonaniach. Jonathan nie wie jeszcze, że wkrótce jego życie po raz kolejny zostanie wywrócone do góry nogami. W progu swojego biura ujrzy byłą współmałżonkę, która poprosi go o pomoc w sprawie zaginięcia jej obecnego męża - pracownika firmy farmaceutycznej „Tokugawa”, należącej do jednego z byłych członków Policenauts.

Wydane blisko dwadzieścia lat temu dzieło Kojimy trudno jest nazwać grą w dosłownym tego słowa znaczeniu, gdyż Policenauts stanowi w większej mierze interaktywny film (anime), tzw. visual novel, z elementami przygodowymi, w której to zadanie gracza jest dość ograniczone i sprowadza się przeważnie do rozmowy z napotkanymi postaciami oraz szukania wskazówek przy pomocy kursora pod postacią strzałki. Zabawa jest bardzo prosta, gdyż dostajemy kadry, jedne w pełni statyczne inne z elementami ruchomymi (przede wszystkim mimika rozmówcy podczas konwersacji, ale także jakieś ruchome otoczenie), które przedstawiają konkretne miejscówki napotkane w grze. Znajdujące się na nich elementy możemy badać kursorem i otrzymywać na ich temat konkretne informacje, które pozwolą pchnąć dalej fabułę czy po prostu poznać fakty ze świata gry. Momentami byłem zdumiony ilością szczegółów, z którymi mogłem wejść w interakcję. Przykładowo, początkowe biuro Ingrama – zawalone puszkami, petami, papierkami biurko, na ścianach zdjęcia, artykuły z gazet, w kątach jakieś szafki. Jednym słowem mnóstwo przedmiotów (i burdel zarazem:)), które po kliknięciu raczyły mnie informacją na ich temat. Oczywiście kilkukrotne (chyba maks trzy razy) kliknięcie dawało inny tekst. A takich miejscówek ze sporą ilością elementów integralnych podczas całej zabawy jest dużo. Identycznie sytuacja ma się z inicjowaniem rozmowy, gdy na obrazku znajdują się jakieś postacie, z tym że po kliknięciu na daną osobę pojawia się okienko z kilkoma wyborami. I tutaj albo możemy przyjrzeć się postaci (bohater skomentuje jej wygląd itp), dotknąć jej (o tym zaraz), pokazać jakiś zebrany przedmiot oraz po prostu przepytać. Z kolei ta opcja otwiera kolejne okienko i możemy wyłudzić konkretne, związane z obecnym tematem dochodzenia informacje. Wiadomo, z góry ustalone. Pomiędzy danymi kadrami występują animowane filmiki, które stanowią typowe cut-scenki. Wszystko to razem świetnie imo się komponuje, a i kreska jest dość ładna.

Jak wspomniałem przez większość gry będziemy myszkować w celu pozyskania informacji, jednak w Policenauts znalazło się miejsce także na inne elementy gameplayu. Kilka razy w trakcie zabawy, szczególnie nasilone jest to pod sam koniec, mamy okazję skorzystać z broni palnej eliminując napotkanych przeciwników. Rozwiązanie zastosowane przez twórców jest banalne i opiera się na schemacie podobnym do tej z gry Duck Hunt. A przynajmniej od razu miałem takie skojarzenia :). Cała potyczka także dzieję się na statycznym ekranie, na którym co chwila zza jakichś osłon wyłania się przeciwnik. Przy pomocy czerwonej kropki robiącej za celownik laserowy, najeżdżamy na wroga i naciskamy spust. Powiem szczerze, że chwilami, w ferworze walki trudno nacelować na delikwenta (dobrze, że można ustawić czułość ruchu kropki), jednak pod spusty przypisane jest auto-lockowanie, co ułatwia zabawę, aczkolwiek tylko na przeciwników pozostających w spoczynku. Ogólnie rzecz biorąc ostrzeliwanie się nie jest przesadnie trudne (swoje także robi nieskończona amunicja), jednak należy bacznie patrzeć na pasek energii, który momentami potrafi mocno stopnieć i wówczas trzeba lepiej przycelować, by pomyślnie zakończyć walkę. Inaczej Game Over. Jeśli jednak nie za dobrze nam idzie w tej kwestii, zawsze możemy udać się na strzelnicę i poćwiczyć na tarczach w kilku trybach, mając do wyboru trzy poziomy trudności. Ostatnią składową rozgrywki jaką raczy nas Policenauts są zagadki. Niestety tych jest tutaj niewiele, jak dobrze pamiętam wryły mi się trzy, natomiast są one naprawdę dobrze wykonane. W dotychczas ogranych szpilach Kojimy, nieraz byłem pod wrażeniem różnych rozwiązań jakie wprowadzał. Jednym z bardziej pamiętnych była częstotliwość Codeca dla Meryl zapisana na pudełku z grą Metal Gear Solid. Byłem przekonany, że to pierwszy jego taki wybryk. Utknąłem na zagadce z szyfrem do komputera, gdzie po kilkukrotnym błędnym wpisaniu klucza, postać z gry zasugerowała, abym sprawdził książeczkę dołączoną do płyty, gdyż to właśnie tam znajduje się wskazówka. Fajnie, tylko takowej nie posiadałem. Koniec, końców dałem radę, aczkolwiek bez porady internetów się nie obyło. Kapitalna natomiast była zabawa z rozbrojeniem bomby zgodnie z przekazywanymi poleceniami kompana. Tutaj nie wystarczyło przeciąć standardowo jednego kabelka, gdyż ładunek był bardziej złożony. A to najpierw trzeba było wyłączyć zapalnik czuły na światło, potem dezaktywować zapalnik ruchowy, zdjąć pokrywę bomby i tak dalej, aż do jej całkowitego rozbrojenia. Jeden zły ruch i po ptokach. Chyba z osiem razy te ptoki ginęły, a ja wraz z nimi :)

Kojima chyba nie byłby sobą gdyby w swoich tytułach nie zawarł charakterystycznego dla siebie humoru. I tutaj jest to widoczne. Policenauts częstokroć nacechowane jest mocnym erotyzmem, czego głównym źródłem jest protagonista. Jonathan Ingram to flirciarz i kobieciarz jakich mało. Tutaj do głosu dochodzi opcja „obejrzyj” i „dotknij”. W przypadku tej pierwszej możemy spojrzeć na daną część ciała (nogi, piersi, twarz) rozmówcy, po czym usłyszymy wesolutki komentarz Jona. Oczywiście te pikantne opinie tyczą się dziewcząt, których wcale nie brakuje. Momentami jest śmiesznie tym bardziej, gdy poczynania Ingrama komentuje jego towarzysz. Z kolei druga opcja pozwala już posunąć się o krok dalej i po prostu dotknąć nogi czy piersi rozmówczyni, przy czym zdarzy się, że te drugie będą na ekranie charakterystycznie falować. No, tak cały Hideło, chociaż przyznam, że byłem ciekaw tych wszystkich reakcji. Wszelakie nawiązania do poprzednich gier japończyka oraz przemysłu filmowego to standardzik, który cieszy michę, aż miło. Zaś chyba najbardziej widocznym smaczkiem jest para głównych bohaterów, którzy wypisz, wymaluj wzorowani byli na Riggsie i Murtaugh z Zabójczej Broni. Nie tylko pod względem wyglądu i aparycji, ale również wzajemnych relacjach między partnerami. Naprawdę świetnie nakreślone postacie, dzięki którym jeszcze przyjemniej jest zagłębić się w przedstawiony świat.

Niedaleka przyszłość, futurystyczny i lekko cyberpunkowy posmak Policenauts, to elementy które łyknąłem bez popity, a które idealnie wkręciły mnie w klimat gry. Do tego sama postać Ingrama, która boryka się ze swoimi problemem (stracone lata, ciągnąca się za nim przeszłość) – czuć chwilami ciężar, szczególnie gdy nachodzą go wspominki i ogląda stare fotografie, rozgrzebując tym bardziej dawne czasy. Opowiedziana historia, to imo największy atut Policenauts, poruszająca kilka wątków jako całość wypada dobrze, z tego względu też trudno było mi się oderwać od konsolki. Może nie jest nacechowana jakimiś mocnymi emocjami, jednak parę niespodzianek, zwroty akcji swoje robią. Choć przyznam szczerze, że rozkręca się bardzo powoli. Całość składa się z siedmiu aktów, plus prolog i epilog – wszystko łyknąłem w ponad 16 godzin, zaś sam rozdział pierwszy męczyłem jakieś dziewięć. Duża w tym zasługa poruszania się pomiędzy tymi samymi miejscówkami, a i pewnie moje niuchanie wszystkiego co możliwe swoje zrobiło. Niemniej gdzieś od połowy, coraz szybciej pojawiają się nowe nagłówki, zapowiadające kolejne akty. Czy warto? Na pewno tak, aczkolwiek, to co może dodatkowo odrzucić od tego tytułu to przeważająca narracja względem gameplayu, już i tak ograniczonego. Sporo tu filmików, czytanych tekstów, powtarzania czynności. Jeśli ktoś zaczął przygodę z twórczością Kojimy od MGSów, zaś przydługawe scenki niezbyt przypadły mu do gustu, tutaj raczej będzie mu się trudno odnaleźć. Chyba :)
[Obrazek: Mlyneq.png]

[Obrazek: retronagazieuserbar.jpg]
Odpowiedz
#2
Sandinista napisał(a):Kiedy Hideo Kojima był w miarę młody, zaś jego twory nie sprowadzały się tylko i wyłącznie do kolejnych odsłon uniwersum z wężami w rolach głównych, wraz z kolegami z Konami popełnił grę, która w pewnych kręgach stała się kultową.
Jednak na odwrót już tak Smile motywy Policenauts widać w MGSach Smile
Odpowiedz
#3
Exactly Smile Meryl mnie zmieliła po całości (m.in tatuaż, ale głównie sama aparycja, hehe), zaś po ograniu czwórki i bliższemu przyjrzeniu się tej postaci w kosmicznych Policjantach? To właśnie ona była postacią wiodącą. Porównaj panie i ciesz się. Ja cieszyłem michę. Kojima lubi bawić graczy. I to w nim najbardziej lubię. Takie igraszki z graczami Smile
[Obrazek: Mlyneq.png]

[Obrazek: retronagazieuserbar.jpg]
Odpowiedz
#4
I ja podobnie Smile zawsze gdzieś u Kojiego jest drugie dno, o czym często mówi/pisze
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości