Devil May Cry
#1
Drugi i zarazem ostatni etap mojego growego eksperymentu dobiegł końca. Muszę przyznać, że jestem naprawdę pozytywnie zaskoczony jego efektami. Kompletnie nie spodziewałem się, że "Devil May Cry", czyli tytuł, wobec którego niemal od początku byłem przygotowany na możliwość srogiego rozczarowania się, spodoba mi się tak bardzo.

Gra popełniona przez studio Capcom przedstawia wydarzenia rozgrywające się w czasach współczesnych. Głównym bohaterem uczyniono tutaj białowłosego łowcę demonów imieniem Dante, który w połowie jest człowiekiem, a w połowie demonem. Głównym zadaniem naszego protagonisty jest pokonanie lorda demonów, Mundusa. W tym celu, wraz z niejaką Trish, bohater udaje się do starożytnego zamku na tajemniczej wyspie Mallet Island, w którym znajduje się portal do przeklętego wymiaru. Na wątek fabularny składają się 23 misje, które w zdecydowanej większości opierają się na odnajdywaniu kluczowych dla przebiegu rozgrywki przedmiotów - różnej maści artefakty, amulety, czy zwykłe klucze, które po włożeniu na odpowiednie miejsce umożliwiają otwarcie zamkniętych drzwi. W tym momencie ujawnia się chyba najbardziej specyficzna cecha tej gry - backtracking. Na przestrzeni całej rozgrywki przyjdzie nam przemierzać kilkakrotnie te same ścieżki, co może powodować, że nie raz i nie dwa dojdzie do tzw. zacięcia się, które będzie wynikało z faktu, iż zabłądzimy i nie będziemy wiedzieli, gdzie należy się udać, co trzeba zrobić, żeby popchać rozgrywkę do przodu. Autorzy umieścili co prawda mapę, ale nie likwiduje ona do końca możliwości zabłądzenia, gdyż nie zawsze wszystkie nasze cele są zaznaczone na mapie (np. zaznaczono drzwi, ale klucz do nich, lub inną rzecz, która może je otworzyć już nie). Nie da się jednak ukryć, że jest ona niezwykle pomocnym dodatkiem i gra bez niej byłaby niezwykle frustrująca.

Najwięcej czasu w "Devil May Cry" zajmuje jednak walka, która charakteryzuje się wysoką dynamicznością i efektownością. Duża w tym zasługa wysokich lotów animacji postaci głównego bohatera, który porusza się z niesamowitą gracją, a wraz z postępami w grze i nabytymi przez niego zdolnościami zaczyna siać jeszcze większy popłoch wśród wrogów. W trakcie walki jesteśmy na bieżąco oceniani pod względem jej stylowości - im więcej ciosów zadamy, jednocześnie nie zostając trafieni przez wrogów, tym lepszy będzie wynik. Ocena widoczna jest cały czas na ekranie, a są nią słowa "Dull", "Cool", "Bravo", "Absolute" i "Stylish". Gdy zostaniemy trafieni ocena automatycznie spada do najniższego "Dull". Dante posiada nie tylko bogaty wachlarz ciosów i akrobatycznych zdolności, lecz również jego arsenał robi wrażenie. W walce wykorzystywać będziemy różnej maści miecze oraz broń palną. Możemy w dowolnym momencie zmienić broń na inny egzemplarz, przez co zmienia się nie tylko siła ciosów, lecz także styl walki, gdyż Dante w odmienny sposób porusza się w zależności od trzymanego w ręku oręża. Po pokonanych wrogach zbieramy specjalne czerwone kule, które możemy później zamienić na zakup różnych przedmiotów, czy też polepszenie naszych statystyk. Bestiariusz robi naprawdę pozytywne wrażenie, wszyscy napotkani wrogowie są klimatyczni i prezentują odmienną taktykę walki.

Rzeczą, która najbardziej spodobała mi się w tej grze, jest bardzo mroczny, gotycki klimat. Przemierzanie tych wszystkich zamkowych korytarzy to naprawdę bardzo ekscytujące doświadczenie, na które składa się design odwiedzanych lokacji - swoisty rozmach, gra świateł i muzyka, która swoim ponurym i narastającym nastrojem w trakcie zwykłej eksploracji robi piorunujące wrażenie (pasowałaby do jakiegoś horroru). W czasie walki mamy do czynienia z mocną, hardrockową muzyką, która przywodzi na myśl "Prince of Persia: Warrior Within" (w "Devil May Cry" jest ciut mocniejsza). Liczne walki z bossami również stanowią o sile tej pozycji. Każde starcie jest epickie i przepełnione patosem. Da się wyczuć w powietrzu, że nasi przeciwnicy nie są mięsem armatnim, lecz potężnymi zawodnikami.

"Devil May Cry" jest tytułem, w którym ciężko doszukiwać się poważniejszych mankamentów, aczkolwiek nie obyło się bez zgrzytów. Przede wszystkim rzuca się w oczy słaba praca kamery, która często może doprowadzić gracza do dezorientacji. Wszystko dlatego, że jest ona statyczna i w żaden sposób nie można nią manipulować, obrócić, lecz musimy obserwować świat z perspektywy narzuconej przez twórców. Dla mnie jest to naprawdę wielka szkoda, że nie mogę się swobodnie rozejrzeć po eksplorowanym świecie. Niektórym do gustu nie przypaść może konstrukcja poziomów, która prowadzi do nieuniknionego backtrackingu. Osoby lubiące odwiedzać coraz to nowe lokacje mogą być w związku z tym zawiedzione. Razić może również to, że z danym bossem zmierzymy się kilkakrotnie. Zalety tej pozycji przykrywają jednak wady i gra niezwykle mi się podobała. Nie mogę jednak jej polecić każdemu, a to dlatego, że posiada mechanikę rozgrywki, która jest niezwykle specyficzna i może nie przypaść każdemu do gustu.
[Obrazek: PaultheGreatPL.png]
Odpowiedz
#2
Tekst na niezłym poziomie, ale rzuciło się w oczy kilka poważnych błędów składniowych czy też językowych.

Ciekawie przedstawiłeś produkcję, która w ogóle do mnie nie trafiła. Mnie akurat odepchnął (czego akurat nie zawarłeś - co kraj, to obyczaj) brak jakichkolwiek częstszych zapisów gry. Lubię, gdy mam jakiś checkpoint co 30-40 minut gry, ponieważ nie uśmiecha mi się ganiać po zamku tak długo bez zapisów, a akurat w tego typu produkcjach szybko tracę zapał.

Ogólnie gra bardzo dobra, ale tak, jak napisałeś - nie każdemu podpasuje.
[Obrazek: senna1.png][Obrazek: Makaveli0160.png] [Obrazek: senna%202.png]
Odpowiedz
#3
No i proszę. Ciekawy byłem Twojej opinii o DMC, bo jak słusznie zauważyłeś, jest to gra specyficzna w kilku obszarach. Nie każdemu może się spodobać. Obecnie jestem już małym fanem przygód Dantego. Już by się chciało zagrać w czwórkę, ale niestety PS3 jeszcze się nie dorobiłem. No a granie w Devila na PC uważam za nieporozumienie.

Skoro spodobał Ci się rasowy slasher pokroju DMC, to teraz wypadałoby się zainteresować przygodami Kratosa. God of War jest zdecydowanie przystępniejsze w odbiorze i mało kto się w tej grze nie odnajduje. Chyba, że mnie pamięć zawodzi i masz już GOW'a na rozkładzie?
[Obrazek: Kraszuuu.png]
Odpowiedz
#4
Do "God of War" mam zamiar wrócić w bliżej nieokreślonej przyszłości (może w grudniu, albo w styczniu), gdyż nie ukończyłem go ze względu na brak czasu. Owocne zakończenie mojej przygody z "Devil May Cry" sprawiło, iż na moją listę gier do ogrania trafiły inne tytuły zaliczające się do gatunku hack'n'slash - przedstawiciele serii "Legacy of Kain", "Castlevania", "Onimusha", czy też wydane na PS3 "Darksiders". W związku z tym sądzę, iż nie będzie to moja ostatnia styczność z tym gatunkiem.
[Obrazek: PaultheGreatPL.png]
Odpowiedz
#5
Darksiders jest grą epicką. Moim skromnym zdaniem gra dorównuje miodem serii God of War. Zdecydowanie polecam każdemu, komu podpasował Kratos.
[Obrazek: senna1.png][Obrazek: Makaveli0160.png] [Obrazek: senna%202.png]
Odpowiedz
#6
I ja jak obiecałem w końcu na poważnie odpaliłem pierwszą część sławetnego Devil May Cry. Pierwsze wrażenie kapitalne - zamczyszko wygląda cudownie. Pozarywane schody, rzeźby, symbolika i ta tajemnicza muzyka tworzą genialny klimat. Już nie wspomnę o tym ile gra ma na karku lat, ale tego absolutnie nie widać (dobra trochę widać, ale i tak jest zajebiście). Byłem nieco zdezorientowany na początku, bo żadnego tutoriala, żadnych podpowiedzi - od razu zostajemy wrzuceni na głęboką wodę. Do wyboru mamy po odpaleniu dosłownie 3 pozycje w menu. Z racji tego, że grałem dosłownie chwilę - 1 godzinę i 18 minut jak pokazuje licznik to jeszcze sporo rzeczy nie rozkminiłem, ale powoli zaczynam łapać o co chodzi. To, co się rzuciło mi w oczy potem to podwyższony poziom trudności. Wiem, że z tego seria słynie, ale nie sądziłem, że aż tak. Z początku było dla mnie lekkim szokiem jak 2-3 ciosy i miałem po całym życiu. Zacząłem naturalnie kosić przeciwników w dużo żywszym tempie. Nie ma czasu na zastanawianie się, trzeba cały czas być w ruchu i naparzać inne stworzonka. Przecinanie tych marionetek czy latających wiedźm to po prostu poezja. Ostrze Dantego wchodzi w nich niezwykle miodnie. Do czasu aż trafiłem na pierwszego bossa - wielkiego pająka. Koleś od razu mi się nie podobał, a walka z nim szybko przerodziła się w frustrację. Kamera znacznie utrudnia pole widzenia i momentami przełączała się w trakcie pojedynku w taki sposób, że nie widziałem tego ohydnego stwora. Do tego jego błyskawiczne ataki uzmysłowiły mi, że nie ma spania na polu walki i nawet jak chcę podrapać się po oku to lepiej wcisnąć pauzę. Po którejś tam z kolei szansie w końcu go powaliłem, a moją taktykę najlepiej określić po prostu jako na hurra i do przodu. Rzuciłem się na niego z mieczem, odpaliłem tryb Demona (sory za niefachową nomenklaturę, ale na razie jestem żółtodziobem, Kratos swego czasu wiadomo od kogo podobny patent sobie pożyczył i nie tylko ten zresztą) i zacząłem walić w ten jego pusty łeb ile wlezie. Chwila odsapnięcia, żeby naładował mi się znowu ten tryb i zaś go odpaliłem waląc już nie tylko po łbie, ale i grzbiecie tego pajaca. Nie zdążył wyprowadzić zbyt wielu ataków, ale inaczej nie wyobrażam go sobie pokonać. Chowanie się i próba uderzenia z przyczajki na nic się zdała, bo ma kilka całkiem nieprzyjemnych ataków.

Walka z tym pająkiem przy okazji uświadomiła mnie o jeszcze jednym, a mianowicie systemie ginięcia i zmartwychwstania. W Devil May Cry zastosowano bardziej hardkorowe rozwiązanie, to jest mamy specjalne żółte kamyczki czy orby czy jak je tam nazwać, dzięki którym możemy dokonać "continue" znanego z innych gier. Jeżeli te orby się wyczerpią to dalej możesz sobie zacząć od ostatniego sejwa. Na całe szczęście zapisywać grę można w dowolnym momencie. W każdym razie poziom gry jest dosyć wygórowany i zdziwiło mnie, że na początku nie możemy go wybrać. Dopiero od drugiej misji dochodzi poziom "easy", ale z niego nie skorzystałem, choć przyznam, że potem miałem wątpliwości. I w zasadzie dalej mam, bo łatwo nie jest i wręcz dziecinnie łatwo jest zginąć nawet z ręki byle jakiego pomagiera, których pełno w zamczysku. Gdybym potrafił to bym w pewnym momencie walki z pająkiem skorzystał z poziomu "easy", choć wyrzuty sumienia byłyby ogromne, bo nigdy na tym poziomie nie gram. Łatwiej by mi było gdybyście powiedzieli, że poziom "normal" w Devil May Cry odpowiada "hardowi" w innych grach ;D No ale walczę dalej na "normalu". Z drugim mini-bossem, czyli tym wilkiem-cieniem poszło mi już łatwiej. Jakież było moje zdziwienie jak idę sobie elegancko po korytarzu, a tu znowu ten dziad-pająk wyskakuje. Ciśnienie momentalnie mi podskoczyło i nie byłem w stanie się ruszyć, więc po 3 sekundach już pożegnałem się z życiem. Całe szczęście szybko udało mi się odbić w drzwi obok, bo drugiej walki z nim i to w tak ciasnym pomieszczeniu bym nie zdzierżył.

Przed każdą misją i w określonych miejscach w ich trakcie można dokonać upgrade'u dostępnych broni (w zasadzie to jednej, bo tylko na razie mogę drugi miecz ulepszyć) czy kupić inne rzeczy jak wspomniane żółte orby. Ceny w sklepiku są naturalnie także wygórowane. Walutą są czerwone orby wypadające z przeciwników, ale żeby na cokolwiek zarobić trzeba ich wybić całe tabuny. W kilku miejscach trafiłem zupełnie przypadkowo na tzw. secret missions. Trzeba wykonać rozwiązać sytuację w określony sposób czy w określonym czasie. Nie udało mi się ukończyć żadnej z nich jeszcze (aczkolwiek przy wybiciu tych 100 małych pajączków byłem blisko), ale może się skuszę, bo zapewne sporo orbów jest za ich wykonanie. Trochę zawiedziony jestem brakiem jakiś filmików, bo jedyne, jakie były to te na początku, które delikatnie zarysowują fabułę. Przy okazji trącą nieco kiczem. Pająk mądrala to jakiś koszmar. Włączyłem napisy, ale nie wiem czemu słowo wypowiadane przez Dantego nie są wyświetlane.

Jestem obecnie zdaje się w 4 misji, po tym jak ubiłem tego wilczka, wszedłem schodami do pomieszczenia z lustrem i tam utknąłem, bo zdaje się, że czegoś mi brak (pewnie pomysłu co dalej). Wpadłem trochę w pułapkę backtrackingu i zacząłem łazić z powrotem po zamku, ale niczego mądrego nie wydumałem.

Aha, postu czy posta, w każdym razie wypowiedzi Paula jeszcze nie czytałem, ale tradycyjnie jak zaliczę całość to miejmy nadzieję się do niej odniosę. Przyczepię do czego trzeba, a może i pochwalę ;D
You wanna play games? Okay, I'll play with you. You wanna play rough? Okay! Say hello to my little friend!

[Obrazek: montana_pl89.png]
Odpowiedz
#7
Ależ ja doskonale znam twój ból Kratos. Ta gra tak mi zalazła za skórę, że widzę wszystko to, o czym napisałeś. Trzecia misja i walka z Phantomem mnie również uświadomiły, że mam do czynienia z killerem. Zdecydowanie można stwierdzić, że w DMC poziom normal odpowiada hard'owi w innych grach. Moja frustracja w tym momencie sięgała zenitu, ponieważ walka dla żółtodzioba, którym wówczas byłem, była trudna, a ja dodatkowo nie miałem w ekwipunku żółtych orbów (albo miałem ich bardzo mało). Efekt był taki, że musiałem powtarzać dłuższy fragment rozgrywki, żeby w ogóle móc się z nim zmierzyć.

Secret missions: staraj się je zaliczać, bo za każdą dostajesz fragment niebieskiego orba, który po skomplementowaniu wydłuża pasek życia Dantego. Jak życie jest cenne w tej grze nie muszę cię już chyba przekonywać.

Cytat: Pająk mądrala to jakiś koszmar.
Z koszmarem to ty się dopiero zmierzysz. Big Grin I to dosłownie… Phantom jest w sumie jednym z łatwiejszych bossów. A to drugie spotykanie z nim w wąskim korytarzu można na wyższych poziomach trudności rozegrać na swoja korzyść dosłownie w kilka sekund. Twój Dante póki co jest zapewne mocno ograniczony. Potrzebuje chłop orbów.

„Wilki-cienie” kilkukrotnie zafundowały mi traumatyczne przeżycia. W grze właściwej zachodzą za skórę, ale jeszcze bardziej dają się we znaki w secret missions. Pokonać kilka takich kociaków pod rząd, to nie lada wyzwanie. Te stwory jakoś wyjątkowo mnie stresowały. Bardziej niż teoretycznie potężniejsi bossowie.
[Obrazek: Kraszuuu.png]
Odpowiedz
#8
Trochę mnie teraz przeraziłeś ;p Tutaj to ginięcie jeszcze aż tak nie dało mi się we znaki, bo misja była krótka (w sumie jak każda z dotychczasowych) i nie musiałem borykać się z żadnymi przeciwnikami (oprócz czaszek pod wodą, ale to pikuś), więc aż tak tego nie odczułem. Będę musiał poważniej się zastanowić nad tą opcją zmiany poziomu ino bym musiał poczytać z jakimi konsekwencjami się to wiąże. Z gry dowiedziałem się tyle, że łatwiej wyprowadzać ciosy mieczem czy żeby strzelać nie trzeba wciskać wcześniej R1. Najchętniej wziąłbym opcję "normal" w rozgrywce i "easy" przy bossach, ale szczerze wątpię, że moje zachcianki zostaną spełnione ;D Zapewne trzeba kilka razy zginąć, żeby pojawiła się opcja przełączenia na łatwiejszy poziom.

Kraszu napisał(a):W grze właściwej zachodzą za skórę, ale jeszcze bardziej dają się we znaki w secret missions.

Naciąłem się niechcący na taką misję, gdzie było ich aż 3. Wymiękłem oczywiście, czytaj: na sekundę się zagapiłem i byłem rozszarpany na amen. Jeden to już problem, bo ma dosyć nieprzewidywalne i gwałtowne ataki, na które jedyny ratunek to skakanie i strzał w dupsko z shotguna.

Tych orbów to wiem, ja bym je chciał tylko one mnie nie chcą ;( Mam nadzieję, że nie będzie dochodziło do sytuacji, że będę się wracał w określone lokacje i po kilka razy wycinał wrogów całymi godzinami, żeby nabić sobie tej czerwonej waluty.
You wanna play games? Okay, I'll play with you. You wanna play rough? Okay! Say hello to my little friend!

[Obrazek: montana_pl89.png]
Odpowiedz
#9
Na kociaczki to ja zawsze używałem piorunów (nie wiem kiedy są dostępne), a potem jak się ta kulka pojawiła, czy tam formę na tą czerwoną zmieniał, to napierdzielałem mieczem. Na normalu powinno dosyć łatwo pójść. Jeśli jeszcze chodzi o czerwone orby, to te często ukryte są na jakichś półkach, belkach i innych charakterystycznych półkach - np. śmigło samolotu, fontanna w zamku czy później jakieś kolumny. Także niuchaj nosem Smile I życzę również powodzenia z kolejnymi bossami. Pająk chwat, wszystkich brat to pikuś ;P
[Obrazek: Mlyneq.png]

[Obrazek: retronagazieuserbar.jpg]
Odpowiedz
#10
Moja pierwsza sesja z Devil May Cry'em była przesiąknięta paniką, ale tak jak zazwyczaj niepotrzebnie lamentowałem, bo nie taki diabeł (dosłownie he he) straszny jak go malują. Po dopakowaniu postaci (wiem jak to brzmi) możemy się mierzyć z innymi na podobnym poziomie. Przykładowo święta woda ze sklepiku w dosyć rozsądnej cenie znacznie uszczupli pasek przeciwnika. Do tej pory wykupiłem je 2 naraz, ale zapewne można więcej. Nie chciałem już świrować pawiana, bo trochę trzeba powalczyć ;) Załatwienie wroga tymi cudami to żadna frajda, ale furtka zawsze jest. I w sumie nastraszyliście mnie z tymi bossami, że będzie trudniej o wiele, a tu się okazuje, że ten pierwszy pająk do tej pory stawiał mi największy opór ;D Oczywiście ze względu na to, że a) byłem niewprawiony w boju, a b) orbów wtedy miałem jak na lekarstwo toteż na zakupy nie mogłem sobie pozwolić. Przy drugim podejściu załatwiłem już go znacznie sprawniej. Potem było to wielkie ptaszysko (mają fantazję twórcy, oj mają), które znowu mnie wystraszyło. Co tam się dzieje w czasie walki z nim to żywy organizm chyba nie jest w stanie ogarnąć. Pioruny, błyskawice, jakieś świetlne kręgi i dużo więcej. Grunt w starciach z bossami to oczywiście nie dawać im okazji do wyprowadzania tej swojej magii. Tym te pojedynki różnią się od tych, które w innych grach miałem okazję stoczyć. Zazwyczaj to czekałem z przyczajki, poznawałem ataki i słabe punkty wroga, a tu po prostu rzucam się na niego z łapami i nawalam do obucha, gdyż ich ataki są często nie do obrony, a potrafią zeżreć sporo z paska. Im szybciej go załatwisz tym lepiej, bo potem może się wkurzyć i zacząć trzepać jakieś megazwariowane ataki. Przeszedłem bodaj 11 misję i po raz drugi spotkałem się z tym zielonym rogaczem co to wylazł z lustra. W drugim starciu z nim miałem już te piekielne rękawice i facet fruwał po planszy i dostawał taki łomot, że nie miał praktycznie nic do powiedzenia (inna sprawa, że to niemowa). Próbował co prawda wyprowadzić jakieś ataki, zasłaniał się, ale to było bardziej jakieś popierdywanie niż coś, co mogłoby mi zaszkodzić. Z tego, co widzę to normą jest sytuacja, że każdemu bossowi trzeba obić buźkę 2 razy.

Zanim ogarnąłem sterowanie spotkał mnie kolejny mini-szok. Otóż można zapisać grę w dowolnym momencie, ale nie zapisujemy stanu misji, a wyłącznie ilość orbów i tym podobnych itemów. Nawet, jeżeli zapisałeś grę przy końcu misji to po załadowaniu i tak zaczniesz od nowa. Przyznam, że niezbyt komfortowa ta sytuacja mi się wydawała, ale obróciłem to na swoją korzyść i pomyślałem, że to w sumie nie takie złe. Misje co do zasady są krótkie, niektóre nawet króciutkie (3 minuty!), ale z wybranymi siłowałem się z godzinę myślę nawet. Oczywiście nie widać tego w liczniku, a gra posiada bardzo ciekawą opcję "resetu". Odkąd dowiedziałem się jak cennym przedmiotem są żółte orby odpowiedzialne za "continue" zacząłem je oszczędzać możliwie jak najbardziej się da.

Myślę, że po małym szoku na początku gra powoli mnie oczarowuje. Mam ten syndrom jeszcze jednej misji. Przeciwników kosi się super miodnie, wręcz nie do opisania miodnie. Podrzucić sobie marionetkę, a potem rozwalić z shotguna w powietrzu - coś pięknego. Jak do tej pory moi ulubieńcy to jaszczury, których po kilku już próbach zacząłem młócić jak wariat. Zrezygnowałem nawet z używania na nich magii, bo to świętokradztwo. Dostają soczyste baty jeden za drugim, a tarcze łamią się im jak sucharki. Naturalnie dalej tutaj sytuacja się nie zmieniła. Można z łatwością zginąć nawet z takimi leszczami. Wystarczy chwila nieuwagi i potną cię na kawałki. Nawet po tym jak zginą potrafią jeszcze coś uszczknąć (jak wiedźmy, których nożyce po zgonie mogą nam zrobić małe ała). Tryb demona, w którym możemy przebywać chwilę daje jeszcze większego kopa. Dante jest żywszy, ruchy ma zdecydowanie szybsze i zwinniejsze. Co ciekawe szybko się ten tryb napełnia. Wykupiłem piorunki i rzeczywiście dają radę. Gdyby całą grę na nim przechodzić to myślę, że wtedy by wyszła niezła miazga. Może jest taki bonus po przejściu, nie wiem nie znam się.

Przyznam, że nieco dopakowałem ten drugi miecz, pierwszy w zasadzie olałem i nie używam go odkąd spadł mi z nieba tamten. Nie wiem czy to dobrze czy źle, ale fajnie mi się nim kosi, więc chyba nie ma co zmieniać. Trochę lipa, że w zasadzie w ciemno wykupujemy kolejne upgrade'y broni, ale od czego jest opcja save i reset? ;D Tak, jak pisał Sandi czerwone orby lubią być poukrywane w różnych fajnych miejscach. Zdarza się też, że ta nieszczęsna kamera je idealnie maskuje i trzeba na czuja skakać jak głupi w nadziei, że się na coś natrafi. Jak już przy skakaniu jesteśmy to z deczka mnie denerwuje, że w niektórych miejscach nie można sobie jak człowiek zejść tylko trzeba zeskoczyć, bo inaczej po prostu trafiamy na niewidzialną ścianę. Swoją drogą Dante to ma siłę w kręgosłupie, bo skoki z największych wysokości nie robią na nim najmniejszego wrażenia.

Po Metal Gear Solid przyzwyczajony jestem do wielominutowych filmików, a tymczasem dalej w Devil May Cry'u jest ich jak na lekarstwo. Co bardziej ortodoksyjny by powiedział, że fabuły tam w zasadzie nie ma. Oczywiście, że jest, a krótkie filmiki (najczęściej z przechwałkami) pojawiają się przed bijatyką z bossem. Jakoś udaje mi się intuicyjnie wchodzić w dobre drzwi i na razie zbyt dużo się nie nabiegałem na marne. Niektóre cele mamy zaznaczone na mapce, którą można bardzo szybko przywołać jednym przyciskiem. Są tam też jakieś mini-zagadki, ale nikt nie powinien sobie na nich połamać głowy.

Soundtrack jest bardzo klimatyczny i jeszcze mocniej podbija atmosferę. Podobnie jak w innych tytułach po wejściu na plan najmniejszych choćby przeciwników załącza się ostre granie, które nie ustaje aż do ostatniego wybitego. Chodzi za mną ta jedna melodia, która w zależności od tego, gdzie się podziewamy jest cichsza i głośniejsza. Mam nadzieję, że jednak coś z nią jest, a nie, że sobie ubzdurałem.
You wanna play games? Okay, I'll play with you. You wanna play rough? Okay! Say hello to my little friend!

[Obrazek: montana_pl89.png]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości