Nie od dziś wiadomo, że rywalizacja jest tym, co napędza wielkie umysły do rozwijania się i dalszego udoskonalania naszej skromnej osoby. Stare rumuńskie przysłowie mówi, że to właśnie od wroga można się najwięcej o sobie samym nauczyć. I nie ma żadnego znaczenia czy mówimy o mocarstwach prześcigających się w militarnym arsenale, wędkarzach czy gościach, którzy rywalizują o miano rekordzisty w grze Donkey Kong.
Oczywiście to ostatnie nie padło bez przyczyny, bo „King of Kong” to dokument, który skupia się na relacjach pomiędzy dwoma graczami starającymi się być najlepszymi w klasyczną grę znaną z automatów. Donkey Kong to nie jakaś tam gra, to jak autorzy przekonują jedna z najbardziej wymagających gier, jakie mieliśmy i mamy okazję przetestować. Dość powiedzieć, że przeciętny gracz daje radę dojść do co najwyżej 3 poziomu tej gry i spędza przy niej średnio poniżej minuty. Jeżeli dodam, że do wyśrubowania rekordu potrzeba około 2,5 godziny ciągłej gry to robi to wrażenie, prawda?
Czas na przedstawienie naszych panów. Billy Mitchell to jeden z pierwszych hardkorowych graczy dzierżący w swoich dłoniach kilka znamienitych rekordów. Jako pierwszy dokonał perfekcyjnego przejścia słynnego Pac-Mana, a od przeszło 20 lat (w chwili powstawania filmu) ma na swoim koncie rekord w Donkey Kong, do którego nikt przez długie lata nie był w stanie się nawet zbliżyć. Do czasu aż nie pojawił się niejaki Steve Wiebe. Steve zamontował sobie w garażu automat z bardzo ambitnym planem pokonania wieloletniego czempiona. Zadanie to jednak nie będzie proste z bardzo wielu powodów.
Jeżeli ktoś podobnie jak ja nie jest za bardzo zaznajomiony z procederem bicia rekordów to będzie tym dokumentem nieco wstrząśnięty. Początkowo czułem się trochę jak w innej rzeczywistości. Ci goście, a szczególnie jeden z nich, traktują bicie tego rekordu śmiertelnie poważnie. Tak poważnie, że można nawet prychnąć śmiechem. Pierwszych kilkanaście minut patrzyłem na to z lekkim niedowierzaniem, ale z czasem ich świat przekonał i mnie i sprawił, że siedziałem jak na szpilkach śledząc kolejne wydarzenia, które po sobie następowały. Bo mimo, że „King of Kong” to dokument o grach to emocji i napięcia w nim nie brakuje. Do ostatniej chwili, dosłownie do napisów końcowych nie wiadomo jak to się zakończy.
Billy mimo, iż jako gracz jest (czy był) znakomity to już jako człowiek zdaje się podążać inną ścieżką. Jego konkurent to facet, którego nie da się nie lubić. Kochający mąż i ojciec, dla którego Billy to właściwie ikona, której jedno spojrzenie na niego byłoby błogosławieństwem. Przeciwstawienie tych dwóch światów dało piorunujący efekt. Ktoś pewnie powie, że to czysta głupota, że to przecież tylko skaczące piksele i że stare chłopy bawią się w jakieś gierki i przeżywają jak gdyby to miał być ich życiowy priorytet. Nawet ich rodziny nie są w stanie do końca tego zgłębić, co najlepiej obrazuje pytanie zadanie przez córkę Steve’a: „Dlaczego to jest dla ciebie tak ważne?”. No właśnie, proste pytanie, które uderza w sedno tematu. Sportowcy całymi latami ciężko harują zapominając o bożym świecie, żeby w ciągu kilku minut ich cały wysiłek poszedł na marne lub został należycie wynagrodzony w nielicznych przypadkach. Na drodze Steve’a stają nie tylko jego umiejętności, ale i organizacja, która oficjalnie musi zatwierdzić osiągnięty wynik. I uwierzcie mi, że ich wymogi są nie tyle rygorystyczne, co miejscami wręcz paranoiczne. Poza tym dopowiem, że w tej organizacji, która zatwierdza nowe rekordy zasiada nie kto inny jak Billy Mitchell, czyli obecny rekordzista wspomnianego Donkey Konga. Nie mam pytań.
„King of Kong” przypomniał mi za co uwielbiam filmy dokumentalne. Pasja przeplata się w nim z obsesją zostania w czymś najlepszym. Od kuchni pokazuje jak wygląda bicie rekordu, w którym to już nawet nie o sam wynik chodzi, a o próbę swojego charakteru. Wszak niejeden gracz na pewno przyzna mi rację, że gry nauczyły go bardzo wiele, a w niektórych przypadkach nawet ukształtowały jego charakter. Film nie jest zbytnio popularny, a jeżeli ktoś nie może znaleźć na niego namiarów to służę pomocą na pw. Zainteresowanych odsyłam także do bardziej znanego dokumentu „Indie Game: The Movie”, który opowiada o tym w jakich bólach powstają mniejsze gry.
Tytuł oryginalny: The King of Kong: A Fistful of Quarters
Rok produkcji: 2007
Reżyser: Seth Gordon
Obsada: Billy Mitchell, Steve Wiebe, Walter Day
Gatunek: Dokumentalny
Ocena: 8+/10
![[Obrazek: king_of_kong_630x.jpg]](http://www.wired.com/images/article/wide/2007/08/king_of_kong_630x.jpg)
Oczywiście to ostatnie nie padło bez przyczyny, bo „King of Kong” to dokument, który skupia się na relacjach pomiędzy dwoma graczami starającymi się być najlepszymi w klasyczną grę znaną z automatów. Donkey Kong to nie jakaś tam gra, to jak autorzy przekonują jedna z najbardziej wymagających gier, jakie mieliśmy i mamy okazję przetestować. Dość powiedzieć, że przeciętny gracz daje radę dojść do co najwyżej 3 poziomu tej gry i spędza przy niej średnio poniżej minuty. Jeżeli dodam, że do wyśrubowania rekordu potrzeba około 2,5 godziny ciągłej gry to robi to wrażenie, prawda?
Czas na przedstawienie naszych panów. Billy Mitchell to jeden z pierwszych hardkorowych graczy dzierżący w swoich dłoniach kilka znamienitych rekordów. Jako pierwszy dokonał perfekcyjnego przejścia słynnego Pac-Mana, a od przeszło 20 lat (w chwili powstawania filmu) ma na swoim koncie rekord w Donkey Kong, do którego nikt przez długie lata nie był w stanie się nawet zbliżyć. Do czasu aż nie pojawił się niejaki Steve Wiebe. Steve zamontował sobie w garażu automat z bardzo ambitnym planem pokonania wieloletniego czempiona. Zadanie to jednak nie będzie proste z bardzo wielu powodów.
![[Obrazek: 17kong-600.jpg]](http://graphics8.nytimes.com/images/2007/08/16/arts/17kong-600.jpg)
Jeżeli ktoś podobnie jak ja nie jest za bardzo zaznajomiony z procederem bicia rekordów to będzie tym dokumentem nieco wstrząśnięty. Początkowo czułem się trochę jak w innej rzeczywistości. Ci goście, a szczególnie jeden z nich, traktują bicie tego rekordu śmiertelnie poważnie. Tak poważnie, że można nawet prychnąć śmiechem. Pierwszych kilkanaście minut patrzyłem na to z lekkim niedowierzaniem, ale z czasem ich świat przekonał i mnie i sprawił, że siedziałem jak na szpilkach śledząc kolejne wydarzenia, które po sobie następowały. Bo mimo, że „King of Kong” to dokument o grach to emocji i napięcia w nim nie brakuje. Do ostatniej chwili, dosłownie do napisów końcowych nie wiadomo jak to się zakończy.
Billy mimo, iż jako gracz jest (czy był) znakomity to już jako człowiek zdaje się podążać inną ścieżką. Jego konkurent to facet, którego nie da się nie lubić. Kochający mąż i ojciec, dla którego Billy to właściwie ikona, której jedno spojrzenie na niego byłoby błogosławieństwem. Przeciwstawienie tych dwóch światów dało piorunujący efekt. Ktoś pewnie powie, że to czysta głupota, że to przecież tylko skaczące piksele i że stare chłopy bawią się w jakieś gierki i przeżywają jak gdyby to miał być ich życiowy priorytet. Nawet ich rodziny nie są w stanie do końca tego zgłębić, co najlepiej obrazuje pytanie zadanie przez córkę Steve’a: „Dlaczego to jest dla ciebie tak ważne?”. No właśnie, proste pytanie, które uderza w sedno tematu. Sportowcy całymi latami ciężko harują zapominając o bożym świecie, żeby w ciągu kilku minut ich cały wysiłek poszedł na marne lub został należycie wynagrodzony w nielicznych przypadkach. Na drodze Steve’a stają nie tylko jego umiejętności, ale i organizacja, która oficjalnie musi zatwierdzić osiągnięty wynik. I uwierzcie mi, że ich wymogi są nie tyle rygorystyczne, co miejscami wręcz paranoiczne. Poza tym dopowiem, że w tej organizacji, która zatwierdza nowe rekordy zasiada nie kto inny jak Billy Mitchell, czyli obecny rekordzista wspomnianego Donkey Konga. Nie mam pytań.
![[Obrazek: thekingofkongpic.jpg]](http://www.reelingreviews.com/thekingofkongpic.jpg)
„King of Kong” przypomniał mi za co uwielbiam filmy dokumentalne. Pasja przeplata się w nim z obsesją zostania w czymś najlepszym. Od kuchni pokazuje jak wygląda bicie rekordu, w którym to już nawet nie o sam wynik chodzi, a o próbę swojego charakteru. Wszak niejeden gracz na pewno przyzna mi rację, że gry nauczyły go bardzo wiele, a w niektórych przypadkach nawet ukształtowały jego charakter. Film nie jest zbytnio popularny, a jeżeli ktoś nie może znaleźć na niego namiarów to służę pomocą na pw. Zainteresowanych odsyłam także do bardziej znanego dokumentu „Indie Game: The Movie”, który opowiada o tym w jakich bólach powstają mniejsze gry.
Tytuł oryginalny: The King of Kong: A Fistful of Quarters
Rok produkcji: 2007
Reżyser: Seth Gordon
Obsada: Billy Mitchell, Steve Wiebe, Walter Day
Gatunek: Dokumentalny
Ocena: 8+/10