15-02-2015, 09:54
Better Call Saul to projekt, który wiązał się ze sporym ryzykiem. Serial, a w zasadzie spin-off jednego z najlepszych seriali, jaki powstał, sygnowany nazwiskiem samego jego twórcy. Gilligan to jednak nie byle kto i po dwóch pierwszych odcinkach mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że Better Call Saul jest tym, czym powinien być.
Pierwsze kadry to lekki szok. Czarno-biały obraz, jakaś galeria, facet z wąsem przygotowuje fast-fooda. Krótki najazd kamery i już wiemy, że to nasz człowiek. Saul Goodman we własnej osobie. Albo raczej cień dawnego siebie. Wiecznie oglądający się za siebie wraca do domu, gdzie nie ma żadnych perspektyw. Tyle z przyszłości, bo reszta dziać się już będzie przed tym, co widzieliśmy w Breaking Bad. James McGill to ten sam Saul tylko jakiś milion razy biedniejszy. "Ma gadane" jak powiedział to jeden z naszych starych znajomych. Jak rasowy adwokat na poczekaniu wymyśla kolejne bzdury, które łykają jego biedne ofiary. Można się jedynie właśnie do tego przyczepić, że już na początku swojej kariery zachowuje się niemal kropka w kropkę jak stary dobry Saul. Co prawda widzimy go w kibelku jak ćwiczy przed lustrem, ale kiedy zjawia się przykładowo na sali sądowej to ani na moment się nie waha. Wie dokładnie co, jak i gdzie powiedzieć. Zresztą jego pierwsza sprawa, którą śledzimy mówi wszystko o tym serialu. Drugi odcinek już bardziej zalatuje Breaking Bad, ale ciężko się nie uśmiechnąć pod nosem przy kolejnych popisach słownych Jamesa.
Oczywiście serial można śledzić bez znajomości Breaking Bad, choć przyjemność z jego oglądania będzie wtedy nieco mniejsza. Fajnie zobaczyć stare mordki i początki zażyłości między postaciami. Ogląda ktoś może?
Pierwsze kadry to lekki szok. Czarno-biały obraz, jakaś galeria, facet z wąsem przygotowuje fast-fooda. Krótki najazd kamery i już wiemy, że to nasz człowiek. Saul Goodman we własnej osobie. Albo raczej cień dawnego siebie. Wiecznie oglądający się za siebie wraca do domu, gdzie nie ma żadnych perspektyw. Tyle z przyszłości, bo reszta dziać się już będzie przed tym, co widzieliśmy w Breaking Bad. James McGill to ten sam Saul tylko jakiś milion razy biedniejszy. "Ma gadane" jak powiedział to jeden z naszych starych znajomych. Jak rasowy adwokat na poczekaniu wymyśla kolejne bzdury, które łykają jego biedne ofiary. Można się jedynie właśnie do tego przyczepić, że już na początku swojej kariery zachowuje się niemal kropka w kropkę jak stary dobry Saul. Co prawda widzimy go w kibelku jak ćwiczy przed lustrem, ale kiedy zjawia się przykładowo na sali sądowej to ani na moment się nie waha. Wie dokładnie co, jak i gdzie powiedzieć. Zresztą jego pierwsza sprawa, którą śledzimy mówi wszystko o tym serialu. Drugi odcinek już bardziej zalatuje Breaking Bad, ale ciężko się nie uśmiechnąć pod nosem przy kolejnych popisach słownych Jamesa.
Oczywiście serial można śledzić bez znajomości Breaking Bad, choć przyjemność z jego oglądania będzie wtedy nieco mniejsza. Fajnie zobaczyć stare mordki i początki zażyłości między postaciami. Ogląda ktoś może?