Król Donkey Konga może być tylko jeden
#1
Nie od dziś wiadomo, że rywalizacja jest tym, co napędza wielkie umysły do rozwijania się i dalszego udoskonalania naszej skromnej osoby. Stare rumuńskie przysłowie mówi, że to właśnie od wroga można się najwięcej o sobie samym nauczyć. I nie ma żadnego znaczenia czy mówimy o mocarstwach prześcigających się w militarnym arsenale, wędkarzach czy gościach, którzy rywalizują o miano rekordzisty w grze Donkey Kong.

[Obrazek: king_of_kong_630x.jpg]

Oczywiście to ostatnie nie padło bez przyczyny, bo „King of Kong” to dokument, który skupia się na relacjach pomiędzy dwoma graczami starającymi się być najlepszymi w klasyczną grę znaną z automatów. Donkey Kong to nie jakaś tam gra, to jak autorzy przekonują jedna z najbardziej wymagających gier, jakie mieliśmy i mamy okazję przetestować. Dość powiedzieć, że przeciętny gracz daje radę dojść do co najwyżej 3 poziomu tej gry i spędza przy niej średnio poniżej minuty. Jeżeli dodam, że do wyśrubowania rekordu potrzeba około 2,5 godziny ciągłej gry to robi to wrażenie, prawda?

Czas na przedstawienie naszych panów. Billy Mitchell to jeden z pierwszych hardkorowych graczy dzierżący w swoich dłoniach kilka znamienitych rekordów. Jako pierwszy dokonał perfekcyjnego przejścia słynnego Pac-Mana, a od przeszło 20 lat (w chwili powstawania filmu) ma na swoim koncie rekord w Donkey Kong, do którego nikt przez długie lata nie był w stanie się nawet zbliżyć. Do czasu aż nie pojawił się niejaki Steve Wiebe. Steve zamontował sobie w garażu automat z bardzo ambitnym planem pokonania wieloletniego czempiona. Zadanie to jednak nie będzie proste z bardzo wielu powodów.

[Obrazek: 17kong-600.jpg]

Jeżeli ktoś podobnie jak ja nie jest za bardzo zaznajomiony z procederem bicia rekordów to będzie tym dokumentem nieco wstrząśnięty. Początkowo czułem się trochę jak w innej rzeczywistości. Ci goście, a szczególnie jeden z nich, traktują bicie tego rekordu śmiertelnie poważnie. Tak poważnie, że można nawet prychnąć śmiechem. Pierwszych kilkanaście minut patrzyłem na to z lekkim niedowierzaniem, ale z czasem ich świat przekonał i mnie i sprawił, że siedziałem jak na szpilkach śledząc kolejne wydarzenia, które po sobie następowały. Bo mimo, że „King of Kong” to dokument o grach to emocji i napięcia w nim nie brakuje. Do ostatniej chwili, dosłownie do napisów końcowych nie wiadomo jak to się zakończy.

Billy mimo, iż jako gracz jest (czy był) znakomity to już jako człowiek zdaje się podążać inną ścieżką. Jego konkurent to facet, którego nie da się nie lubić. Kochający mąż i ojciec, dla którego Billy to właściwie ikona, której jedno spojrzenie na niego byłoby błogosławieństwem. Przeciwstawienie tych dwóch światów dało piorunujący efekt. Ktoś pewnie powie, że to czysta głupota, że to przecież tylko skaczące piksele i że stare chłopy bawią się w jakieś gierki i przeżywają jak gdyby to miał być ich życiowy priorytet. Nawet ich rodziny nie są w stanie do końca tego zgłębić, co najlepiej obrazuje pytanie zadanie przez córkę Steve’a: „Dlaczego to jest dla ciebie tak ważne?”. No właśnie, proste pytanie, które uderza w sedno tematu. Sportowcy całymi latami ciężko harują zapominając o bożym świecie, żeby w ciągu kilku minut ich cały wysiłek poszedł na marne lub został należycie wynagrodzony w nielicznych przypadkach. Na drodze Steve’a stają nie tylko jego umiejętności, ale i organizacja, która oficjalnie musi zatwierdzić osiągnięty wynik. I uwierzcie mi, że ich wymogi są nie tyle rygorystyczne, co miejscami wręcz paranoiczne. Poza tym dopowiem, że w tej organizacji, która zatwierdza nowe rekordy zasiada nie kto inny jak Billy Mitchell, czyli obecny rekordzista wspomnianego Donkey Konga. Nie mam pytań.

[Obrazek: thekingofkongpic.jpg]

„King of Kong” przypomniał mi za co uwielbiam filmy dokumentalne. Pasja przeplata się w nim z obsesją zostania w czymś najlepszym. Od kuchni pokazuje jak wygląda bicie rekordu, w którym to już nawet nie o sam wynik chodzi, a o próbę swojego charakteru. Wszak niejeden gracz na pewno przyzna mi rację, że gry nauczyły go bardzo wiele, a w niektórych przypadkach nawet ukształtowały jego charakter. Film nie jest zbytnio popularny, a jeżeli ktoś nie może znaleźć na niego namiarów to służę pomocą na pw. Zainteresowanych odsyłam także do bardziej znanego dokumentu „Indie Game: The Movie”, który opowiada o tym w jakich bólach powstają mniejsze gry.

Tytuł oryginalny: The King of Kong: A Fistful of Quarters

Rok produkcji: 2007

Reżyser: Seth Gordon

Obsada: Billy Mitchell, Steve Wiebe, Walter Day

Gatunek: Dokumentalny

Ocena: 8+/10


You wanna play games? Okay, I'll play with you. You wanna play rough? Okay! Say hello to my little friend!

[Obrazek: montana_pl89.png]
Odpowiedz
#2
Piszę na świeżo po seansie ażeby uchwycić emocje. Ten film jest po prostu pasjonujący! Steve z biegiem czasu zdobywa uznanie i sympatię widza. Czuć, że jego osiągnięcia są prawdziwe, co zresztą udowodnił publicznie. Ja osobiście wierzę w ten pierwszy, nieuznany mu wynik, w którym złamał barierę miliona punktów. Nie ma absolutnie żadnych podstaw żeby mu nie wierzyć. Zdążyłem się z nim po prostu utożsamić. To chłop z sąsiedztwa, który wymyślił sobie, że będzie najlepszy na świecie w Donkey Kong. Sumiennie trenował, przełamywał własne słabości, z nieludzką konsekwencją dążył do celu. Nie bał się publicznej potyczki i potencjalnej porażki, prezentował swoje umiejętności na żywo, chciał się po prostu sprawdzić.

Bill z kolei wyszedł na zadufanego w sobie hipokrytę i manipulanta. „Chcesz być najlepszy, to musisz sobie radzić z presją, musisz bić rekordy publicznie”. To mniej więcej jego słowa, a ani razu nie podjął rzuconej przez Steve’a rękawicy.
Zapewne swego czasu był on wielkim graczem. 20 lat, które jednak minęły od pobicia przez niego rekordu, wszystko zmieniło. Taki poziom pro jest dostępny dla ludzi, którzy znają wszystkie poziomy perfekcyjnie opanowane, którzy wszystko mają w najmniejszym palcu, którzy trenują miesiącami i którzy dodatkowo mają szczęście. Nie da się takiej formy utrzymać przez 20 lat. Bill równie dobrze w tej chwili może być niewiele lepszy ode mnie w tę grę. Big Grin Przecież to dorosły facet. Ma firmę i rodzinę. Mógł jednak po prostu przyznać „Steve, kiedyś byłem najlepszy. Teraz ty jesteś wielkim graczem. Jako jedyny zbliżyłeś się do mojego wyniku. Gratuluję ci”.

Jak to wszystko się skończyło? Obejrzyjcie. Dla mnie to dokument o sile ludzkiego charakteru, który udowadnia, że można być w czymś najlepszym będąc zwykłym śmiertelnikiem. Mnie takie zachowania imponują tym bardziej, że ocierałem się momentami o hardcorowe granie i wiem jaką satysfakcję daje osiągnięcie pożądanego celu. To jest po prostu ta bezcenna (to nic, że teoretycznie bezsensowna) chwila niebiańskiej wręcz satysfakcji.
Warto ten obraz zobaczyć. Jeżeli bardzo lubicie gry, to ostatnie 20 minut będziecie oglądać z najwyższym zaciekawieniem.

Zastanawiam się teraz, czy oby sobie automatu z Donkey Kong nie załatwić… Tongue Kraszu – The World Champion in classic video game – Donkey Kong. To by było coś. Big Grin
[Obrazek: Kraszuuu.png]
Odpowiedz
#3
Billy za wszelką cenę chciał utrzymać ten bodajże jeden z ostatnich jego rekordów, który mu został. Zapewne niełatwo tyle czasu być czempionem, żeby potem jakiś gościu z garażu cię pobił, ale takie jest życie. On i ta cała jego szajka zachowywali się jak dzieci, którym powinno się porządnie złoić dupkę. Dla Steve'a ogromny szacunek za to, co zrobił. Za granie w tak niekomfortowych warunkach (ktoś przecież mógł go choćby niechcący pchnąć łokciem i cały wysiłek jak psu w tyłek) powinno mu się podwoić końcowy wynik. Tej całej sprawy z trefnym automatem i podkładaniem lepszej płyty głównej chyba nawet nie ma po co komentować. Swoją drogą ten stereotypowy gość w okularach, który całymi dniami ogląda nagrania z gier to ma życie ;D
You wanna play games? Okay, I'll play with you. You wanna play rough? Okay! Say hello to my little friend!

[Obrazek: montana_pl89.png]
Odpowiedz
#4
Właśnie fragment filmu, w którym ten kolo wyznaje, że całymi dniami potrafi oglądać taśmy przysłane przez graczy był dla mnie najbardziej szokujący. To skrajnie żmudna praca, w której nie widzę dla tego typa żadnych pozytywów. A on jeszcze, że to lubi. Big Grin

Wczoraj po seansie rzuciłem się jeszcze w czeluści Internetu i z Wikipedii wyczytałem, że ...
Cytat:Istnieje oficjalny ranking graczy, którzy uzyskali najwyższy wynik punktowy w grze. W lipcu 2008 na jego szczycie znajdował się Billy Mitchell, który 26 czerwca 2007 osiągnął wynik 1 050 200 punktów[6]. Drugim graczem na liście był Steven Wiebe, który osiągnął tylko o 1100 punktów mniej; Steven jest pierwszą osobą, która osiągnęła wynik ponad miliona punktów[7]. Aktualny rekord w wysokości 1 138 600 należy do Hanka Chien, nowojorskiego chirurga plastycznego.
Z powyższego wynika, że obu panów pogodził Hank, ale i to, że Bill jest drugi na liście, a Steve dopiero trzeci.

Swoja drogą bardzo ciekawy jestem, czy perfekcyjne przejście Pac-Man'a, którego rzekomo dokonał Bill dokonało się na oczach widzów? Wyniki tego gościa są nieziemskie, bo jak inaczej nazwać zaliczenie 256 plansz pod rząd na jednym życiu? Komputer by się pomylił... Mi tu trochę pachnie chęcią stworzenia własnej legendy, ale i (niestety) "manipulacją taśmową".
[Obrazek: Kraszuuu.png]
Odpowiedz
#5
Kraszu napisał(a):Z powyższego wynika, że obu panów pogodził Hank, ale i to, że Bill jest drugi na liście, a Steve dopiero trzeci.

[spoiler]Trochę opacznie to zrozumiałeś, ale nie dziwię się, bo to w końcu tylko polska wikipedia ;D W tym czerwcu 2007 roku jeszcze nie uznano wyniku Steve'a, więc był drugi, ale potem przeskoczył Billa i tak jest do dzisiaj. Z tego, co ja wyczytałem to po premierze dokumentu Billy właśnie natrzepał ten wynik 1 050 200 w miejscu publicznym w równo 25 rocznicę swojego pierwszego rekordu w tej grze. Niecały miesiąc potem wyprzedził go znienacka ten chirurg plastyczny. Dalej Billy go zaś wyprzedził, a wtedy wkroczył Steve z wynikiem 1 064 500 w 2010 roku i na koniec pan chirurg z wynikiem, o którym wspomniałeś i który od 2011 roku jest rekordzistą w tej grze. To wszystko wygląda jak gotowy scenariusz na drugą część ;D

Z tego, co dalej znalazłem to ostatnio jakoś się ciasno zrobiło w czołówce i nagle zaczęły padać rekordy jeden po drugim. Zapewne to zasługa tego znakomitego dokumentu. No chyba, że obniżono zasady czy poziom, bo ostatnio nawet takie Eminem (!) zajął 25 czy 30 lokatę na świecie w Donkey Konga Wink Tutaj masz aktualne wyniki, ale na którą tabelkę byś nie spojrzał to nasi giganci są poza pierwszą piątką.[/spoiler]
You wanna play games? Okay, I'll play with you. You wanna play rough? Okay! Say hello to my little friend!

[Obrazek: montana_pl89.png]
Odpowiedz
#6
Zatem śmiało można stwierdzić, że Steve ruszył całą tę machnę, która spokojnie sobie stała w miejscu przez 20 lat. Bill z całą pewnością był/jest obrzydliwie zdolnym graczem, ale kiedy świat się o tym wszystkim dowiedział szybko pojawili się inni ambitni ludzie, którzy zaczęli osiągać kosmiczne rezultaty. Siła mediów i przede wszystkim rozwój Internetu sprawiły, że Bill już nie może spać spokojnie. Smile
[Obrazek: Kraszuuu.png]
Odpowiedz
#7
Akurat a propos Eminema - przyznał kiedyś, że jest ogromnym fanem tej produkcji, więc po prostu jest dobry. Stereotypowe patrzenie na znane osoby, które osiągają coś w zupełnie innych dziedzinach życia - zdziwienie Tongue
[Obrazek: senna1.png][Obrazek: Makaveli0160.png] [Obrazek: senna%202.png]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości